English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
1.04 rower Airlie Beach - Tully 4 489 122
5.04 rower, pieszo Tully - Cairns 3 204 68 Wspinaczka na Bartle Frere 1622m
8.04 odpoczynek Cairns 6 38 Czas z rodziną
14.04 chory Cairns 5 Leżenie w łóżku
19.04 rower Cairns - Cooktown 4 239 60 Przez Cape Tribulation
Byłem już bardzo opóźniony, w końcu rodzina wylądowała już w Cairns, a ja jeszcze nie wyjechałem z Airlie Beach. Musiałem nadrabiać, na początek dostać się 280km w dwa dni do Townsville. Mimo złego wiatru walczyłem, pchałem, robiłem bardzo mało przerw. Nie przeszkodziło mi nawet złapanie gumy, ale jednak kiedy przebiłem dętkę po raz drugi, to wiedziałem że coś jest nie tak. Bo przecież miałem założone grube niezniszczalne antyprzebiciowe opony, które zdały już egzamin. No i jak na nieszczęście okazało się że dosłane mi zapasowe dętki miały inny wentyl - nie pasowały. W tym przypadku miałem tylko jedną zapasową dętkę, a właśnie złapałem drugą dziurę. Brak wyboru - musiałem dojść do pierwszej wioski i prosić o pomoc, ale na szczęście było to tylko 4 km.

Z początku nie wyglądało to dobrze, ale okazało się, że zatrzymuje się tu sporo podróżników. Pochodziłem i wypatrzyłem kamperwana z rowerami, no i oczywiście momentalnie miałem miskę z wodą i mogłem rozpocząć naprawę przebitych dętek. Tak jak przypuszczałem awarie były od wewnątrz, nie od strony opony. Podkleiłem więc dodatkowo obręcz i byłem gotów do drogi, tyle że już się ściemniło, więc zamiast dalszych kilometrów dostałem obiad, piwo i towarzystwo.

Następnego dnia wyjechałem przed wschodem słońca i przez cały dzień prułem ile sił, udało się zrobić 150km do godziny siedemnastej. Ale to nie koniec wysiłku, bo przez następne dni też się zarzynałem, aż w końcu dotarłem do Wodospadów Josephine. Tutaj ukryłem rower w lesie i rozpocząłem wspinaczkę, aczkolwiek pierwszego dnia malutką. Miałem też nowy problem - pijawki. Ostatecznie kolację jadłem siedząc na kamieniu na środku rzeki.

Rano wyruszyłem jeszcze po ciemku, w miarę szybko zostawiłem za sobą przekąski i wodę, bo do takiej stromizny lepiej mieć dwie ręce wolne, a ja przecież nie miałem plecaczka. Do wejścia na najwyższy szczyt Queensland Bartle Frere, 1622m, prowadzi 8km trasa, a zaczyna się niewiele wyżej niż znad poziomu morza. Szlak był bardzo dobrze oznaczony, ale i tak trzeba było nieźle podciągać się na lianach i korzeniach, a pod koniec naskakać się na wielkich kamieniach. Widoku ze szczytu nie było, ale po drodze udało się nasycić oko zanim chmury spowiły górę.

Po 8 godzinnym marszu wsiadłem na rower i jechałem jeszcze ponad 50km. Taki pośpiech był spowodowany iż w Cairns już od tygodnia czekała rodzina. Do miejskiej laguny wchodziłem podekscytowany i wiele nie trwało aby wypatrzył mnie synek, który chwilę później był w moich ramionach. Oczywiście o żonie też nie zapomniałem, od tej pory miałem lenistwo przerywane zabawą z dzieckiem i domowymi obiadkami.

Wielkanoc minęła, beztroski czas również. Po tygodniu rodzina odleciała, a ja szykowałem się do dalszej podróży. Tyle że wieczorem odwiedził mnie wirus i zasiedział się na dobre. Zwaliło mnie z nóg przez 4 kolejne noce, a ostatnie dwie organizm się regenerował. Ale miałem szczęście że znajomi pozwolili mi dogorywać w jednym z pokoi. Słaby, ale już bez dreszczy i temperatury, powoli wyjechałem na północ.

Następnym wyzwaniem było przekroczenie Rzeki Daintree. Miałem to szczęście że właściciel jednej z firm oferujących spływy rzeką w poszukiwaniu krokodyli, zaoferował asystę. Łódka długości 15 stóp, dwa wiosła, rower na deku, odczekanie aż przyjdzie odpływ i dajemy. Nurt niósł nas dobrze, ale wiatr zniósł na mangrowce, musieliśmy więc przeciągać łódkę przez zwisające gałęzie. Metr po metrze i dotarliśmy do rampy, gdzie bezpiecznie mogłem zejść na ląd.

Cape Tribulation nie przywitało mnie piękną pogodą, byłem więc trochę rozczarowany. Kilka lat temu podobało mi się szalenie. Jadąc na północ przejechałem przez Bloomfield Track - najbardziej strome podjazdy jakie w życiu widziałem. Jeden z nich posiadał znak na dole - stromizna 31% przez następne 1.5km. Nie mam pojęcia jakim cudem wtoczyłem rower na górę, w każdym razie miałem problem zrobić 10 metrów bez odpoczynku. Bardzo stresujące było też przekroczenie rzeczki - była tylko po łydki, ale rozglądałem się naokoło czy aby nie płynie do mnie krokodyl.

Od dawna chciałem być w Cooktown, tutaj bowiem James Cook ratował swój okręt Endeavour przed zatonięciem. Zdążyli pozbyć się balastu i wyciągnęli statek na brzeg, gdzie przez 48 dni go naprawiano. Potem udało się bezpiecznie przepłynąć przez rafę i dzięki temu znamy historię z roku 1770. Gdyby się to nie udało, odkrycie Australii przypadło by następnemu eksploratorowi. Dziś w muzeum możemy oglądać jego oryginalną kotwicę i armatę, a Cooktown ma typową luźną tropikalną atmosferę.



powrót na początek strony