English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film Etap VIII

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
3.07 Pieszo Szlak Larapinta Redbank Gorge 1 5   Wysyłka roweru, spotkanie ze znajomymi
4.07 Pieszo Szlak Larapinta Redbank Gorge - Ellery Creek 6 106 18 Z Teresą i Piotrkiem
10.07 Pieszo Szlak Larapinta Ellery Creek - Standley Chasm 6 70 12 Z żoną i synkiem
16.07 Pieszo Szlak Larapinta Standley Chasm - Alice Springs 2 74 37 Wliczając spacery po Alice
18.07 Organizacja Alice Springs   5     Przygotowania wózka pustynnego
23.07 Rower Trakt Old Andado Alice Springs - Allambie Station 1 114   Dojazd na skraj pustyni

Pasma górskie Czerwonego Centrum Australii zawsze wyglądają surowo, dziko, majestatycznie i oczywiście czerwonawo. Blisko Alice Springs władze Parku Narodowego West MacDonnell utworzyły dobrze oznaczoną trasę dla pieszych o dźwięcznej nazwie Larapinta.

Jest to długi i różnorodny szlak podzielony na 12 odcinków. Prowadzi od jednego pięknego widoku do drugiego, od przełęczy do wąwozów, od oczek wodnych do suchych traw spinifexu. Nudzić się tutaj raczej nie będziesz.

 

Zacząłem na zachodnim krańcu trasy w Redbank Gorge. Czekałem grzecznie na parkingu skąd Emu Run odebrał mój rower, byłem wiec wolny od ciężkiej logistyki, a przyjazd Piotrka i Teresy wyluzował mnie już zupełnie - pierwsza rozmowa na żywo po polsku od początku podróży. Oczywiście nie ucieszyłem się tylko na widok znajomych, ale również na to co ze sobą przywieźli - chyba półtorej tony jedzenia! Od tej pory przestałem głodować.

Super było sobie pogadać, pośmiać się, pożartować, podziwiać widoki. Oprócz drugiego i przedostatniego dnia kiedy to szedłem od rana do wieczora, pozostałe dni były odpoczynkiem od wyprawy - często kończyliśmy dzień tylko po kilku godzinach marszu. Do tego beztroska nawigacja, bo ścieżka trudna do zabłądzenia. Psychiczna i fizyczna odskocznia.

Szlak polecam każdemu, bo można dostosować trudności i odległości do własnych możliwości, bezpieczny, ludzi ani mało ani dużo, woda pitna dostępna regularnie, miejsc pod namiot mnóstwo.

Ja opuściłem sekcje 12, tą wchodzącą na Mt Sonder, gdyż chwilę wcześniej byłem na niedalekim Mt Zeil, miałem po prostu ochotę na dzień lenistwa (poszedłem tylko oglądać wąwóz). Potem przez pięć dni szedłem z Teresą i Piotrkiem wśród super widoków, a szóstego dnia rozdzieliliśmy się. Fajnie było razem, ale dla mnie parę godzin później następowało następne spotkanie, na które czekałem stęskniony już od blisko 4 miesięcy.

 

W Ellery Creek siedziałem na ławce obserwując każdy samochód wjeżdżający na parking. W końcu dostrzegłem ten na który tak oczekiwałem - zatrąbił, włączył wsteczny, pierwsze drzwi się otworzyły, potem drugie - z tych ostatnich wybiegł mój synek prosto w moje objęcia. Cudowna chwila. Oczywiście potem był czas aby przytulić też żonę - nareszcie rodzinka w komplecie.

Problem był spory, gdyż zamawiając u Eweliny dostawy świeżej żywności, pisałem listę na wielkim długoterminowym głodzie. Wyszło więc że jedzenia dostałem więcej niż mogłem zjeść - a nosić to trzeba było. Cóż, plecak nie należał do kategorii ultralight, ale to na własne życzenie.
Druga niepewna sprawa dotyczyła naszego 7-letniego malucha, jako że cały wcześniejszy tydzień biedaczek chorował z wysoką temperaturą i dopiero teraz miał drugi dzień normalnego samopoczucia - dzieci co prawda regenerują się szybko, ale czy da radę i będzie treking to dla niego przyjemnością, czy będziemy musieli siedzieć stacjonarnie?

Dzieci w wieku szkoły podstawowej na szlaku nie spotkałem żadnych. W przeciągu dwóch tygodni widziałem jedynie czterech starszych nastolatków. W końcu codzienne wędrówki około 8-16km z przewyższeniami, wspinaczkami klasy 5, przepaściami, wiatrami, przekraczaniem lodowatych wód, nocami w ujemnych temperaturach (pobity został jakiś rekord długości zimna od lat 70-tych) powinny Natana wystraszyć i zniechęcić. Co za cud że maluch nie tylko wyrywał się do przodu, ale również szukał właściwej drogi i niósł swój plecaczek, studiował mapy i był otwarty na ludzi i przygodę. Nie wystraszył go nawet sporej wielkości wąż którego wypatrzył kiedy to ja już przekraczałem nogą konar z gadem zamaskowanym pośrodku. Oboje na hasło „wąż” zamarliśmy w bezruchu, wszystko więc zakończyło się bez ekscesów.

Przeprawa przez Hugh Gorge z wodą pośrodku też była niezłą przygodą. Natana udało mi się wrzucić na półkę skalną, ale ja i Ewelina musieliśmy przepłynąć w nie przezroczystej głębokiej lodowatej wodzie - na szczęście tylko kawalątko.
Innym niezapomnianym przeżyciem były noclegi na graniach - tego doświadczyłem dwukrotnie, raz z parą znajomych a raz z rodziną. Oczywiście wiał wiatr i było zimno, ale zachody i wschody słońca i księżyca w pełni wynagradzały wszelkie niedogodności.

Dumny jestem z żony i synka którzy przeszli 70km po trudnej trasie w sześć dni, z ponad 2000 metrami przewyższenia. Moja cała trasa z wszystkimi bocznymi wycieczkami miała nieco ponad 250km, ale tym razem zrobiłem to w prawdziwie relaksacyjnym 14-dniowym tempie. Szlak kończy się w miasteczku Alice Springs, gdzie przez parę dni przygotowywałem dalszą podróż i nasycałem się czasem spędzanym z Eweliną i Natanem.



powrót na początek strony