English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film Etap XII

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
9.09 Pieszo   Farma Nundora - PN Mutawintji 2 75 38 Wezbrane rzeki
11.09 Pieszo   PN Mutawintji - Burke & Wills kemping 4 143 36  
15.09 Pieszo   Burke & Wills kemping - Menindee 1 22    

Jak już wspominałem w poprzednim etapie, Rzeka Cooper wylała utrudniając lub uniemożliwiając dotarcie do wielu miejsc. Etap XII miał odbywać się śladami wyprawy Burke & Wills, ale skoro nie mogłem odwiedzić miejsc śmierci obu powyższych, to zdecydowałem się na modyfikację trasy. Od Jeziora Eyre przekroczyłem Pustynię Strzeleckiego w kierunku południowo wschodnim, a nie do Dig Tree leżącym w kierunku północno wschodnim. Na szczęście począwszy od farmy Nundora przez następnych siedem dni szedłem już śladami wspomnianych eksplorerów.

Historia wyprawy Burke & Wills z lat 1860-61 pełna jest emocji, intrygi i tragedii. Przeczytałem na ten temat kilka książek, bardzo wciągnęły mnie szczegóły i mógłbym dyskutować o tym godzinami. Postaram się jednak w wielkim skrócie napisać w „Dodatek” o co z grubsza chodziło, na końcu tego etapu.

 

Fajnie widzieć i wyobrażać sobie jak oni tędy przemierzali, jak szukali najlepszej drogi i wody, na co polowali i jak spali. Jak to w Australii z pogodą, wszystko zależy od roku - ja trafiłem na niezmiernie deszczowy okres, co nieraz wyszło mi na lepsze, a czasami na gorsze. Na przykład wychodząc z Nundora właściciel mi oferował, że mnie przerzucą helikopterem na drugą stronę pobliskiej rwącej rzeki - tylko że ja w tej podróży nie mogę użyć maszyny napędzanej silnikiem. Musiałem poczekać jeden dzień aż rzeka z powrotem zamieni się w strumyk, a rankiem przejście było już możliwe, mimo że błoto wciągało mi sandały. W końcu na bosaka jakoś przytargałem się na drugi koniec, ale wieczorem 30km dalej przy innym strumieniu już tak dobrze nie poszło.

Od farmerów już wiedziałem że takiego scenariusza mogę się spodziewać, mimo iż jeszcze rano koryto tej rzeki było suche. Ale teraz wody było zbyt dużo, nie było szans tego przejść. Poszedłem wiec kilka kilometrów w górę rzeki i tam rozbiłem namiot - w sensie dosłownym, bo strzeliła mi rurka. Nowy drogi namiot, a już awaria, zaledwie 46 noc (odebrałem go w Alice Springs). Polowe reperacje pomogły przetrwać noc, a rankiem tak jak zapowiadał farmer, wody było sporo mniej. Wcale łatwo jednak nie było - wody prawie po pas, ale za drugą próbą rzeczka została przekroczona.

Po przeskoczeniu lub przeczołganiu się przez następnym kilkanaście płotów (szedłem głównie bezdrożami), dotarłem do ładnego Parku Narodowego Mutawintji z czerwonymi skałami i wąwozami. Po dojściu do oficjalnego kempingu dowiedziałem się, że turyści byli tu uwięzieni kilka dni bo zamknięte były wszystkie drogi wokół (zbyt mokre). Na szczęście mnie zakazy nie obowiązują i mogłem dowolnie się poruszać, osiągając kolejną farmę gdzie miałem zorganizowany zrzut jedzenia (wysłałem go ponad pół roku wcześniej). Znowu stąd uczynni ludzie przedzwonili do następnej farmy, a tam do kolejnej, a wszyscy wyrażali zgodę na marsz przez ich tereny i jeśli tylko był wieczór, zapraszali na nocleg, prysznic, czasami jedzenie. Chyba miałem łatwiej niż Burke & Wills.

Ostatecznie doszedłem do kempingu Burke nad jeziorem Pamamaroo, które mi osobiście bardzo się podoba ze względu na kształt konarów drzew wystających z wody (byłem tu już 4 razy), a stąd następnego dnia to już rzut beretem do Menindee, miasteczka gdzie eksplorerzy też zatrzymali się na trochę. Ja co prawda w tempie ekspresowym, odwiedzajac tylko hotel-pub gdzie wspomniana dwójka się wcześniej zatrzymała (budynek odbudowany po pożarze).

Dodatek - krótka historia Burke & Wills.
Melbourne i Adelajda ścigały się o to kto pierwszy poprowadzi linię telegraficzną z południa na północ kraju, aby mogły zdobywać i sprzedawać informacje ze świata pozostałym stanom Australii. Trzeba więc było przetrzeć szlak i zbadać czy przejście wnętrza kontynentu jest w ogóle możliwe.
Victoria była wtedy jednym z najbogatszych miast świata (złoto), wyłożyła więc niebotyczne pieniądze na zorganizowanie wyprawy. Na szefa wybrano Roberta O’Harę Burke, policjanta bez żadnych umiejętności w outbacku, w dodatku znany z tego że gubił się we własnej wiosce. Jak to możliwe? Tak jak dzisiaj, zdecydowały koneksje - Burke grywał ze sponsorami w karty.

 

Dzień wymarszu to wielki bałagan, Burke zwolnił dwie osoby zanim wyruszyli, a to że targał ze sobą dębowy stół z kompletem krzeseł, wielki chiński dzwon, albo 3 tony cukru, pozostanie niezrozumiałe. Preferował też na terenach pustynnych konie nad wielbłądami, a Aborygenami gardził i nie chciał ich pomocy. Poza jego determinacją do osiągnięcia celu ciężko powiedzieć o nim dobre słowo.

Wills po jakimś czasie został mianowany drugim szefem jak Burke pozwalniał swoich zastępców. To dzięki Wills karawana w ogóle wiedziała gdzie się znajduje (był jedynym nawigatorem). W każdym razie w Menindee Burke rozdzielił grupę i kontynuował trochę lżejszy. Kiedy dotarł nad Rzekę Cooper, oznajmił że dalej pojadą tylko cztery osoby i żadnych wozów. Jedzenia wziął za mało, czas określił nierealnie krótki, a z powodu ciągłych opóźnień (zbyt ciężko i wolno) wyruszył w nieznane pustynne tereny w styczniu - środek lata! Mało tego, po przekroczeniu zwrotnika znaleźli się w wilgotnej parnej gorącej strefie w porze deszczowej. Spali na ziemi, namiotu nie mieli, podziwiam trudy podróży. I tak dokonał cudu bo dotarł do wód przypływu na północy - niestety otwartego morza nigdy nie ujrzał (zabrakło 5km), gdyż mangrowce skutecznie broniły dostępu.

Wracali skrajnie głodni i wykończeni. Jeden z nich został przyłapany na podkradaniu racji żywieniowych, a niedługo później umarł (spekuluje się iż pomógł mu umrzeć Burke, ale dowodów brak). Grupa straciła dzień na wykopanie grobu i obrzęd pogrzebowy. W każdym razie cztery dni po pogrzebie resztkami sił trójka ocaleńców dotarła z powrotem nad Rzekę Cooper - grupa która tam czekała i tak została dużo dłużej niż Burke im kazał, ale w końcu zrezygnowani opuścili obóz nad Cooper - jak się później okazało, kilka godzin wcześniej od powrotu Burke!!!

Załamani wędrowcy odkopali zakopany list i zapasy jedzenia wg instrukcji wykrytej na drzewie (stąd Dig Tree - Drzewo gdzie kopać), ale wycieńczeni nie byli w stanie dogonić grupy. Na domiar złego Burke tylko sobie znanymi motywacjami zakazał oznaczyć informacje na drzewie że tu byli, a ich list z informacjami zakopali tak że nic nie było po tym poznać, w końcu ruszyli w stronę cywilizacji… ale w nowym innym kierunku.

W tym czasie grupa wycofującą się z Cooper spotkała grupę nowego zaopatrzenia jadącego im naprzeciw - liderzy obu grup na lekko konno jeszcze raz pojechali nad Dig Tree - niestety zastali miejsce tak jak je pozostawili, nie domyślając się, że Burke był tu parę dni wcześniej. Po drodze też ich nie spotkali, bo Burke wymyślił ten nieszczęsny inny kierunek. Decyzja jak zwykle błędna, ale tym razem tragiczna w skutkach.

W tym czasie Burke, Wills i King nie dali rady dotrzeć nową drogą do Australii Południowej, wracali więc w kierunku rzeki. Niestety byli słabi mimo iż spożywali pewne owoce. Burke strzelał do Aborygenów, nie dowiedział się więc że te owoce trzeba ugotować, w przeciwnym wypadku wypłukują z organizmu witaminę B. Robili się więc słabsi z każdym dniem. Rozdzielili się, Burke i Wills umarli osobno w podobnym czasie. Ich osobiste notatki zachowały się. Przeżył tylko King, chłopiec od poganiania wielbłądów. Zaopiekowali się nim Aborygeni, a odnaleziony został kilka miesięcy później przez grupę poszukiwawczą.

Grup poszukiwawczych były cztery - z każdej strony świata. W tych grupach nie zginął ani jeden uczestnik, w porównaniu do siedmiu martwych w wyprawie Burke. Poza tym grupy te odkryły wielki kawał Australii. Na zakończenie trzeba dodać, iż zanim to fiasko się skończyło, John Stuart przemierzył kraj na północ i z powrotem w roku 1862, dzięki czemu Australia Południowa wygrała wyścig i poprowadziła linie telegraficzną w kierunku Nowej Gwinei.



powrót na początek strony