English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film etap XXII, XXIII, XXIV & XXV

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
9.01 pieszo, kajak Bungwahl - Port Macquarie 5 162 32
14.01 organizacja Port Macquarie 1 2
15.01 pieszo, kajak, narty na kółkach Port Macquarie - South West Rocks 4 97 19
19.01 pieszo, kajak, deska na pagaj, pływanie South West Rocks - Sawtell 3 92 31 boso po plaży
22.01 organizacja, odpoczynek Sawtell 7 40 pobyt u znajomej, przyjazd rodziny

Po pożegnaniu rodziny nad jeziorami przyszedł czas na ponowny marsz z plecakiem. Na szczęście sceneria trekkingu była niesamowita, bowiem blisko 200km szedłem po plaży lub nadbrzeżnymi ścieżkami z widokami z góry. Spokój, cisza przerywana tylko pluskiem fal, dzikie kampingi na samej plaży z fantastycznym widokiem wschodu słońca z namiotu, a w ciągu dnia przejścia pomiędzy plażami wśród skał, klifów, zieleni.

A plaże puste, z wyjątkami co jakiś czas napotkanych miasteczek. Przeszedłem przez ponad 20 parków narodowych, rezerwatów przyrody i terenów objętych ochroną. Jedynie pare godzin przed przypływem zapadałem się w piasku, a podczas odpływu piach był twardy jak skała i bose stopy troszkę bólu musiały znieść. To jednak mała cena za tak ciekawą trasę.

Problemem były jednak rzeki. Wybór był prosty - idę naokoło po ruchliwej drodze bez żadnych przeszkód, czy też pięknym spokojnym wybrzeżem, ale za to co jakiś czas mając do rozgryzienia problem bezsilnikowego przekroczenia akwenu.

Pierwsza rzeczka była zaplanowana do przekroczenia podczas odpływu. Kiedy byłem tam ostatnio 3 lata wcześniej, mój paroletni metrowy synek przebiegał ją. Moje zdziwienie było więc ogromne, kiedy to zobaczyłem wielkich rozmiarów rzekę - ten rok nie rozpieszczał z opadami deszczu. Po kilku próbach znalazłem odpowiednie miejsce i udało się ją przekroczyć z uniesionym ponad głową plecakiem.

Drugiej rzeki obawiałem się już dużo bardziej, bo pamietam ją jako wielkie pomarszczone wiatrem jezioro. Ile czadu zajmie mi znalezienie kogoś kto zrozumie moje zasady bezsilnikowego przekroczenia, a potem jeszcze odbierze kajak/deskę po drugiej stronie. Pełen obaw wszedłem do miasteczka Manning Point, poszedłem do recepcji pola kempingowego i … w ciągu 20 minut byłem już 500 metrów dalej po drugiej stronie rzeki dopływając tam pożyczonym wędkarskim kajakiem, a menadżer kempingu dopłynął do mnie motorówką z moim plecakiem i odebrał sprzęt. Błyskawiczne zrozumienie, akcja, działanie. Oszczędziłem czasu i mogłem iść dalej plażami, a nie wzdłuż ruchliwej drogi.

No ale żeby nie było zbyt pięknie, to wymyśliłem sobie utrudnienie i zorganizowałem zrzut nart na kółkach. Na video ta jazda wygląda tak przyjemnie - a tutaj męczyłem się jak wół, opór był ogromny, a z balansem też trzeba było walczyć. Nart biegowych wcale to nie przypominało. Co prawda wziąłem w Sydney jedną lekcję nauki jazdy od znajomego, ale tutaj po trzech dniach dalej było ciężko, organizm się nie przyzwyczaił. Mniej więcej już po dwóch kilometrach potrzebowałem dłuższej przerwy, a ręce bardzo bolały. Byłem szybszy chodząc, więc po trzech dniach i zaledwie 33 kilometrach przepchanych kijkami na tych narto-rolkach, odesłałem sprzęt z powrotem :(

Nie zawsze było jednak tak szybko z przekraczaniem rzek. Aby dostać się na północ od South West Rocks parę godzin polowałem na ludzi z kajakami na polu kempingowym. Ostatecznie udało się, ale łatwo nie było. Na szczęście w Port Macquarie znajoma poleciła znajomych, więc oprócz kajaka miałem też podwójną gościnę i dobre towarzystwo. Natomiast w Numbucca wszystko musiałem wcześniej zorganizować przez internet, bowiem plaża którą doszedłem do końca była po drugiej stronie miasteczka, zupełnie opustoszała, będąc częścią parku narodowego - wtedy zadzwoniłem i chwilę później usłyszałem motorówkę, a na niej deska na pagaj którą mogłem przekroczyć rzekę. Jakby tego było mało, miejscowy klub RSL zobaczył moje ogłoszenie i zaprosił na bezpłatny posiłek i drinka - stek był wyborny!

Z ostatnią przeszkodą pomogła rozprawić mi się znajoma, dobrej klasy polska podróżniczka Basia Meder, która zapraszała do siebie już od dawna. Ale zanim dotarłem do jej Sawtell, najpierw dowiozła mi swój kajak do Urunga, na którym płynąłem po bajecznej rzeczce przez 5km. A potem już bez bagażu szedłem po plaży, bowiem ostatnia rzeka na mojej trasie miała być możliwa do przepłynięcia. Elektronikę spakowałem do wodoodpornego worka i niosąc go w jednej ręce zacząłem przekraczać rzekę - robiło się coraz głębiej, ale prąd nie był zbyt mocny, a okazało się że do przepłynięcia mam tylko kilka metrów, potem znowu sięgałem stopami dna.

Basia przyjęła mnie u siebie po królewsku. Wyborne warunki, jedzenie, a do tego długie rozmowy o podróżowaniu i o życiu. Odpocząłem, a po kilku dniach dojechali do nas pociągiem Ewelina z Natanem. Mieliśmy beztroski wspaniały rodzinny czas, nie było więc łatwo rozstać się po 5 dniach. Płacz dziecka zza szyby pociągu pozostanie mi na długo w pamięci, potwierdzając że największą cenę jaką płacę za tą podróż jest separacja od synka.



powrót na początek strony