English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film Etap III

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
9.04 taczka   Gascoyne - Lyons River (10) 2 67 34 Po szutrówce
11.04 taczka   Lyons River (10) - Mt Phillips 3 125 42 terenowo po ranczach
14.04 taczka   Mt Phillips - Mt Augustus 3 86 29 Po szutrówce
17.04 Organizowanie Mt Augustus   1      

Chińska taczka - tak podróżowali w XIX wieku poszukiwacze złota w Australii (zdj. Low-tech magazine). Wielki ciężkie drewniane koło, ogrom całego dobytku, kiepskie ścieżki - taka podróż była wyzwaniem.
Też chciałem poczuć taki klimat. Kupiłem więc używaną najsolidniejszą taczkę i zacząłem zastanawiać się co by tu ulepszyć. Najpierw zainstalowałem swoje koło z wózka pustynnego (26x4 cale), potem myślałem jakby teraz dać ładunek nad oś koła, nie za nią. Z pomocą przyszedł Adam z Perth i wspólnie kombinowaliśmy. W końcu Adam uciął, dospawał, przykręcił, zgiął, przepiłował - w ten sposób powstał prototyp. Niestety bagażu wraz z wodą było za dużo, wiec Dave z Doorawarrah zainstalował dodatkowo „bagażnik” przed kołem - teraz ciężar rozkładał się idealnie. Moja taczka była jak Ferrari przy „maluchu” poszukiwaczy złota.

  Niestety rzeka Gascoyne, która nie powinna płynąć, pokrzyżowała moje plany przejścia przez Kennedy Range, ale dzięki temu mogłem rozpocząć w łatwiejszej scenerii. Pierwsze kilometry nie były jednak takie jak sobie wyobrażałem. Zbyt ciężko na rękach mimo dodatkowego pasa przewieszonego przez barki, nie można się podrapać lub odgonić muchy, do tego walka z równowagą, rzucało mną raz w lewo raz w prawo, a korygowanie odchyleń wymagało wiele fizycznego wysiłku.

  Drugiego dnia przeorganizowałem ładunek - wszystko najcięższe jak najniżej, jak najbardziej na środku, albo z przodu aby odciążyć ręce. Po dwóch dniach znalazłem swój złoty środek, oprócz rozłożenia ciężaru również chwyt taczki pod kątem 45 stopni, taki marsz stał się przyjemnością.

Tylko że trzeciego dnia mi odbiło i postanowiłem zafundować sobie drogę również chwyt terenową. Poszedłem na ranczo i zapytałem gospodarza o najkrótszą drogę do sąsiada. Niestety okazało się że z powodu niedawnych deszczy nie będę w stanie przekroczyć kolejnej rzeki. W końcu siedząc nad mapami topograficznymi ustaliliśmy optymalną opcję dla mnie.

To było to! Ciężko, odludnie, gorąco, niepewnie, tak naturalnie. Nawigacyjnie wyzwanie, bo mapy stare i nieaktualne, a takich pseudo ścieżek nie było nawet na wbudowanych mapach Topo w GPS, czy w aplikacji maps.me. Ale dzięki płotom, intuicji i opisowi jakoś trafiłem. Jednak najpiękniejsze w tym był sam sens pokonywania takich bezdroży, bo często ze ścieżką to nie miało to nic wspólnego. Moja terenowa taczka spisała się na medal - po kamieniach, piasku, trawie, pustych korytach strumieni, czyta frajda. Co prawda musiałem spuścić sporo powietrza z koła i czasami brać ciężki plecak na siebie aby móc niektóre grząskie odcinki w ogóle pokonać, brać większy rozpęd przy stromym wyjściu z dna rzeki, a raz trzeba było przez godzinę obchodzić szeroki na 10 metrów strumyk.

Myślę że w te trzy niezapomniane dni poza oficjalnymi drogami przekroczyłem około 150 strumieni (zwykle suchych), pracując dziennie przez około 7-8 godzin aktywnego pchania zaczynając przed wschodem słońca (raz przy ujmującym akompaniencie dźwiękowym wyjącego dingo) i kończąc po zachodzie, nie schodząc poniżej 40km dziennie. Udało mi się przejść w poprzek z daleka od dróg przez farmy Lyons River, Eddamullah i Mt Phillips. W dodatku na wszystkich tych farmach (później tez w Cobra) byłem dobrze przyjęty, ugoszczony lub poradzony, czasami nakarmiony, nabrałem zapasu wody i w drogę.

Końcówkę drogi szedłem już po szutrówce, po to aby zdążyć w tych 38C upałach na punkt widokowy zachodu słońca nad Mt Augustus, a zaraz po tym zrobić sobie dzień przerwy na pobliskim kempingu, w końcu to Wielkanoc i cywilizacja ku temu sprzyja.

 

W każdym razie Wielki Piątek był tez wielki dla mnie. Rozkoszowałem się widokiem zachodzącego słońca oświetlającego Mt Augustus, ponad dwukrotnie większy niż słynniejszy Uluru. Często podaje się że Mt Augustus to największa skala świata, ale czy do końca jest ona monolitem - co do tego zdania są podzielone. W dodatku zostałem sobie na noc w tym niesamowitym miejscu. Nie muszę chyba dodawać że obudziłem się z aparatem w ręku na niepowtarzalny wschód słońca i czerpałem energii z trwającej chwili. Na szczycie byłem dwa lata temu, wiec tym razem podziwiałem skałę z nieco niższej perspektywy :)

 


powrót na początek strony