English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film Etap II

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
30.03 Bieg, pieszo Droga Nr 1 Hamelin Pool - Carnarvon 5 231 46 Bieg pchając wózek
4.04 Odpoczynek Carnarvon   1 4  
5.04 Bieg, pieszo Gascoyne Carnarvon - Gascoyne Jct 4 179 45 Bieg 70%, pieszo 30%

Podstawowa zasada - zacznij powoli, a lepiej na tym wyjdziesz. Szczególnie kiedy nowa motoryka, inny rodzaj transportu zostaje właśnie wprowadzony - daj organizmowi czas na adaptację, pozwól nowej biomechanice się rozruszać, przyzwyczaić.
        
Po naładowaniu mentalnych baterii w Humalin Pool poskładałem swój dziecięcy wózek biegowy, tylko tym razem zamiast synka włożyłem do niego cały swój ekwipunek. Wytoczyłem maszynę na asfalt. Plan na dziś to 33km do Zajazdu Overlander, gdzie spędzę noc.

Zacząłem truchtać pchając wózek przed sobą, coraz pewniej, coraz szybciej. Po chwili mijający mnie samochód zawrócił i pasażer podawał mi przez okno pieniądze. Zaskoczony odmówiłem, grzecznie wytłumaczyłem iż nie jestem bezdomnym.
Odcinek biegowy chciałem zrobić zaraz ns początku wyprawy, dopóki jeszcze nogi przyzwyczajone są do takiego wysiłku. Z tego powodu przed wyjazdem z Sydney przebiegłem ponad 100km tygodniowo, aby organizm nie doznał szoku zwiększonej objętości treningowej.

Już w porze obiadowej dobiegłem do zajazdu. Po posiłku oglądałem sobie kemping - praktycznie żadnej różnicy gdybym spał na dziko, a przecież jutro ma padać. Złamałem wiec zasadę „nie forsujmy pierwszego dnia” i ruszyłem dalej to biegnąc, to idąc, przez kolejne pięć godzin.

Nazajutrz zmokłem potężnie, ale dzięki temu że nadrobiłem drogi poprzedniego dnia, to byłem w stanie pocisnąć kolejny cały dzień, aby dotrzeć przed zmierzchem do Wooramel Retreats. Tam bowiem czekały na mnie same plusy: właścicielka nie skasowała mnie za nocleg; miałem towarzystwo innych podróżnych; wygrzałem się w basenach artezyjskich z ciepłą wodą zawierającą żelazo i magnesium (co było bardzo kojące dla moich obolałych mięśni); przede wszystkim jednak miałem dach nad głową, bo w nocy szalała potężna burza. Tak wielka, że rano zamiast pola namiotowego było jezioro.

Przeczekiwałem ulewę za ulewą, grzejąc się w studniach, aż w końcu postanowiłem ruszyć - co prawda polna dróżka zamieniła się teraz w rzekowisko-błotowisko, a główna droga krajowa co parę kilometrów była zalana - na szczęście jeszcze tylko do wysokości łydek. Gnałem jak najszybciej, chroniąc się na noc pod parkingowym daszkiem.

Kolejnego dnia rano szok - przez ponad trzy godziny nie minęła mnie żadna ciężarówka, a to świadczy, że droga została zamknięta. Szedłem wiec sobie środkiem drogi krajowej ciesząc się daną chwilą. Po godzinie 13 w ponad 30st gorącu musiałem sobie robić przerwy chowając się w cieniu wózka. Pod koniec dnia chciałem już rozbić namiot, ale nagle poczułem że chodzę w wodzie - po ciemku nie zauważyłem że droga jest zalana. Ciąsnąłem więc dalej w mokrych butach ile mogłem, ze zmęczenia już więcej idąc niż biegnąc, tylko po to aby przejść jak najwiecej zalanych obszarów, bo poziom wody może wzrosnąć i droga może być później nie do przekroczenia. W ten sposób pokonałem 66km (w tym 36 biegiem), będąc w ruchu od godziny 6 do 20.30

Tym razem intuicja mnie nie zawiodła i decyzja o mocnym pociągnięciu na początku etapu opłaciła się. Organizm wytrzymał obciążenie, a dzięki temu deszczowe noce spędziłem ochroniony oraz zdążyłem uciec przed zamknięciem dróg. W Carnarvon zafundowałem sobie dzień odpoczynku, należał mi się! Zresztaą, byłem goszczony przez obieżyświatów z najwyższej półki, więc historii do posłuchania miałem pełno.

Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga to powiedz mu o swoich planach. Kiedy dobiegłem w końcu do farmy Doorawarrah wszystko grało - taczka którą wcześniej wysłałem już tam była, a właściciele i pracownicy rancza byli niezwykle mili. Pierwszy raz od dwóch tygodni spałem w łóżku, zostałem dobrze nakarmiony, Dave dodatkowo pomógł w udoskonaleniu konstrukcyjnym taczki, ale pozostał jeden problem - rzeka. Płynęła, choć nie powinna. Gdybym był u nich 5 dni wcześniej, lub dwa tygodnie poóźniej, to mógłbym przejść na drugą stronę suchą stopą. Dave pamięta nawet czasy kiedy przez 29 miesięcy nie było w korycie wody, no ale cyklon namieszał i dziś mamy głęboką wodę w kwietniu. Niestety nie ma pod ręką żadnej łodzi, musiałem więc zmienić plany - pobiegłem dalej do pierwszego mostu, 95km na wschód w 37 stopniowym upale (pierwszego dnia wypiłem 8l wody), a Dave dowiózł mi taczkę dwa dni później. Szkoda że w ten sposób straciłem możliwość stania na górze zjawiskowych klifów Kennedy Range - no ale z naturą nie da się wygrać.

  Jak zwykle napotykam dzikie zwierzęta. Poza kangurami był już czas na kozy,krowy, węże, emu, orła, lisa, a ostatnio napotkałem na drodze na piękną endemiczną jaszczurkę zwaną moloch straszliwy (ang. thorny devil), którą udało mi się zobaczyć żywą po raz pierwszy w życiu. Sesja fotograficzna była nie do uniknięcia.

 



powrót na początek strony