English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt



Film etap XXII, XXIII, XXIV & XXV

data startu aktywność miejsce z - do dni km km/ dzień komentarz
24.02 pieszo, deskorolka, sup Park Narodowy Great Sandy Tewantin - Cooloola Cove 2 68 34
26.02 hulajnoga Cooloola Cove - Mackay 18 1043 58

Wróciłem do korzeni - w końcu marsz z plecakiem szlakiem w parku narodowym. Było słońce, tęcza, deszcz, marsz plażą i ścieżkami, nocleg na kempingu, no i pierwszy raz od trzech miesięcy miałem okres powyżej 24 godzin bez zobaczenia innego człowieka. Park Great Sandy był ciekawy, ale w połowie drogi z niego wyszedłem i skierowałem się do Cooloola Cove.

Tam bowiem czekała na mnie kolejna przesyłka, z której wyciągnąłem rozkładaną trzykołową hulajnogę. Nie dokładnie taką jaką chciałem, lecz polski urząd celny mimo naszej zgody na zapłatę cła (nie ważne że od darowizny), wysłał hulajnogę z powrotem do nadawcy. A Australia to koniec świata i takich hulajnóg w całym kraju nie potrafiłem kupić. Skończyło się na tum, że wziąłem hulajnogę syna, ze zbyt niską kierownicą, ze zbyt małymi kołkami, a maksymalnego obciążenia bałem się nawet sprawdzać.

Wyszedłem na drogę. Super gładki beton w garażu to nie to samo co chropowata droga trzeciorzędowa. Walczyłem. Często bywało że nawet drogą w dół musiałem się odpychać. Ale na szczęście jak to w życiu, wszystko co złe mija, więc gładkie odcinki asfaltu też co jakiś czas mi się trafiały. Nawierzchnia to jedno, ruch uliczny to drugie, a pobocze to trzecie. Droga szybkiego ruchu wzdłuż wybrzeża mnie przerażała, dlatego zdecydowałem się nadłożyć ponad 200km i pojechać wewnątrz lądu. Mimo takiej taktyki jeszcze dwukrotnie zmieniałem trasę, wszystko po to, aby mijało mnie jedno auto na pięć minut, a nie pięć samochodów na minutę.

Pozostawał też problem czy jechać pod prąd, czy też pozwolić wyprzedzać mnie ciężarówkom z tyłu. Strategia była zmienna w zależności od tego jak ostry był zakręt, jak stroma była górka, a jakie było pobocze. Ważne było aby kierowcy widzieli mnie w miarę wcześnie, bo w przeciwnym wypadku schodziłem z hulajnogą z drogi. Najgorzej było na zjazdach, bo rozpędzonej do ponad 30km/h maszyny nie łatwo zatrzymać. Podeszwa buta szybko zaczęła się ścierać, ale co gorsza kolano nogi hamującej zaczęło doskwierać.

Na szczęście ilość stromych górek była coraz mniejsza, teren zaczął się otwierać, pojawiły się kangury i emu, zrobiło się zielono, parno, wilgotno. Nic dziwnego skoro przekroczyłem Zwrotnik Koziorożca w porze deszczowej. Poza ogromną wilgotnością temperatury były powyżej 30st Celsjusza, pociłem się więc niemożliwie i szybko nauczyłem się, aby nosić ze sobą więcej wody. Często odległości pomiędzy zabudowaniami wynosiły ponad 40-50km, dwukrotnie byłem zmuszony zatrzymywać samochody i prosić o picie.

Powracając w stronę wybrzeża zjechałem stromo w dół, prosto w królestwo trzciny cukrowej. Jak nożem odciąć zrobiło się nagle płasko z meandrującą drogą pomiędzy urokliwymi wzgórzami. Już nie pamietam kiedy miałem na sobie ostatnio sweter, albo też kiedy to spałem w śpiworze, a nie na nim. Popołudniami często padało, norma w porze mokrej, ale było na tyle ciepło że nie zakładałem kurtki przeciwdeszczowej, bo bym się w niej zapocił. Ale przecież o tym cieple marzyłem po mroźnych porankach które towarzyszyły mi przez ponad pół roku - cieszę się że jest gorąco.

Taka jazda na hulajnodze była wymagająca, gdyż przede wszystkim stopy zawieszone były wysoko nad podłożem (w porównaniu do deskorolki), a więc odepchnięcie się nogą powodowało spore ugięcie nogi przeciwnej, a czym cięższy plecak tym trudniejsze to było zadanie - mięśnie czworogłowe mogą to potwierdzić. Podczas odpoczynku w namiocie pierwszy raz od kilku miesięcy zaczęły łapać mnie skurcze, straciłem też sporo wagi. Po prostu intensywność wysiłku była bardzo wysoka.

Po przejechaniu ponad 1000km (odcinek jak Kraków - Bolonia) z 6000 metrów przewyższenia, bez dnia przerwy, robiąc codziennie średnio ponad 60km dziennie, ucieszyłem się że w końcu dobiegł koniec etapu. Hulajnoga zdała egzamin, gdyż z wyjątkiem zarżniętych łożysk sterowniczych kierownicy, konstrukcja i przede wszystkim koła spisały się na medal.

No i niestety znowu narobiłem z elektroniką. Postanowiłem wysłać drona pocztą aby go nie dźwigać, chciałem więc nagrać jedno ujęcie. Odpaliłem, wyniosłem w powietrze, skręciłem w prawo… o cholera, w lewo. Za późno, dron wrąbał w drzewo i rozwalił się dokumentnie. Kosztowna lekcja :(



powrót na początek strony