Dla turystów to najbardziej popularny stan Australii. Większość plecakowiczów jedzie zobaczyć wschodnie wybrzeże, pomiędzy Sydney i Cairns. Po pierwsze zimą znacznie cieplej niż w Nowej Południowej Walii czy Wiktorii, po drugie są tam drogie hotele lub tanie backpackersy, plaża, słońce, luz i rafa koralowa.
Jeżeli jest to jedyna rzecz jaką zobaczą w Australii, to trochę mi ich szkoda. Co prawda wybrzeże jest ładne, ale turystyczne i dzikie plaże możemy znaleźć na każdym zamieszkanym kontynencie. Natomiast australijski outback jest jedyny w swoim rodzaju. Zgadzam się z powiedzeniem, iż nie widziałeś Australii, jeśli nie widziałeś jej wnętrza. Nie mniej jednak skupmy się na pięknym wybrzeżu, a decyzję o outbacku zostawiam podróżnym.
Dzięki pracy w biurze podróży w Sydney, część opisywanych poniżej wycieczek udało mi się zrobić za darmo. Często były one powrotem do miejsc, które wcześiej zjeździłem stopem lub samochodem. Osobiście nie jestem fanem turystyki zorganizowanej, a poniższe ceny podaję dla osób, które mają mniej czasu na zwiedzanie Australii.
Gold Coast jest popularne wśród bogatszych turystów. Są tam wysokie strzeliste hotele tuż nad samym oceanem. Szeroka plaża, kafejki i restauracje koło nich. Jest to też rodzinny kierunek, gdyż znajduje się tu kilka parków rozrywki – wodne ze ślizgawkami (Wet 'n' Wild), karuzelowe z Rollercoaster (Dreamworld), park z gwiazdami kinowymi dziecięcych filmów Warner Brothers (Movie World), z tresowanymi morskimi zwierzętami (Sea World), pokazy rodeo (Australian outback) itp. Ceny do pojedynczego parku od 60 do 100 AUD. Wieczorem natomiast Gold Coast przemienia się w pijane szaleństwo, gdzie młodzi bawią się do rana. W Surfers Paradise (najbardziej popularna dla backpackersów dzielnica Gold Coast) w środy i soboty organizowane są pubowe maratony (pub crawling), cena od 35 AUD zawiera wstępy i drinki w kilku klubach nocnych.
Brisbane, stolica stanu, w moim odczuciu nie posiada nawet podobnej atmosfery do Sydney, Melbourne czy Perth. Jest trochę bezwyrazowe, brak tam nawet morza. Niemniej przejeżdżając przez miasto można zatrzymać się na parę godzin i powłóczyć po centrum miasta oraz wzdłuż brzegu rzeki.
Dwie wyspy w pobliżu Brisbane warte są odwiedzin – North Stradbroke oraz Moreton. Ustępują one Fraser Island, ale mają podobny krajobraz. Tą pierwszą przeszliśmy sporo na nogach, śpiąc na dziko, a czasami podjeżdżając autostopem. Jest tam spokój i natura. Główną atrakcją Moreton jest karmienie dzikich delfinów, ale oficjalnie trzeba być zameldowanym w resorcie. Ogólnie Moreton była droższa i trudniejsza w zorganizowaniu, jeżeli nie chcieliśmy brać oficjalnej wycieczki (1-dniowa wycieczka na Moreton około 100 AUD, Stradbroke 65 AUD).
Jeśli chodzi o wydostanie się z Brisbane autostopem, to nie należy ono do „łatwych”. Wynika to z dobrze rozwiniętej sieci autostrad. Jadąc na południe zdecydowałem się wsiąść do jednego z dalekobieżnych autobusów (30 AUD) i jechałem 2 godziny do Coolangatta. Tam czekał mnie jeszcze godzinny spacer, aby dotrzeć na południowy kraniec miasteczka, gdzie trzeba było wspiąć się na górkę przez którą przebiega autostrada. Tam znajduje się zatoczka autobusowa, będąca idealnym miejscem na łapanie okazji.
Na południe od Brsibane jest Złote Wybrzeże (Gold Coast), natomiast na północ Słoneczne (Sunshine Coast). Tam najbardziej popularną miejscowością jest Noosa Heads, nie tak zneonowane blaskiem jak Gold Coast, ale wciąż z bardzo rozwiniętą turystyką. Otaczają ją parki narodowe, ładne plaże dla surferów, a dla dzieci jak i dorosłych, bardzo popularną atrakcją jest Australian ZOO (58 AUD). Tam również odbywają się pokazy z krokodylami. Osobiście jestem przeciwny robieniu ze zwierząt komercyjnej atrakcji, bo jest to męczarnia dla nich. No i jak wytłumaczyć obecność tygrysa syberyjskiego w australijskim ZOO?
Fraser Island
to największa piaszczysta wyspa świata. Dla mnie razem z Whitsunday Islands i rafą w Cairns to prawdziwe szlagiery Wschodniego Wybrzeża. Wyspa jest naprawdę wyjątkowa, odwiedziłem ją już dwa razy. Promy kursują z Hervey Bay i z Rainbow Beach. Osobiście wolę atmosferę tej drugiej mieściny, ale za to od połowy lipca do października w Zatoce Hervey można zobaczyć wiele wielorybów (wycieczki od 110 AUD).
Żeby spokojnie zobaczyć wyspę, najlepiej wynająć samochód terenowy (inne nie mogą jeździć po wyspie) i pojeździć sobie gdzie dusza zapragnie. Problem w tym, iż jest drogo – samochód od 100 AUD za dzień, zezwolenie na wyspę 40 AUD, bilet w obie strony na prom około 100 AUD, kemping 5 AUD od osoby, plus paliwo. Za pierwszym razem wynajęliśmy samochód na wyspie na 24 godziny. Po objechaniu najdalszych atrakcji, zostawiłem wieczorem Ewelinę w namiocie na plaży (wyznaczone są obszary plaż gdzie można nocować), a sam odwiozłem auto i wróciłem stopem.
Autostop też tutaj funkcjonuje, co prawda musiałem sporo dystansu przejść zanim ktoś jechał prywatnie i nie był wypełniony po brzegi, ale dzięki temu zobaczyłem wyspę bardziej dokładnie. Całość przejść pieszo byłoby jednak zbyt ciężko – piaszczysta sypka powierzchnia na 120 km długości i 24 km szerokości wyspy.
Alternatywą może być organizowana wycieczka. Jednodniowa (od 175 AUD) jest zbyt krótka, aby poczuć atmosferę wyspy, dwudniowa (większość za 300 AUD) wystarczy aby zobaczyć ważniejsze atrakcje, ale nadal jedziemy samochodem jako bierni pasażerowie. Przewagą wycieczki trzydniowej (od 389 AUD), oprócz oczywiście więcej czasu na eksplorację wyspy, jest możliwość prowadzenia samochodu terenowego po piaszczystych leśnych dróżkach oraz po plażach. Podczas mojej drugiej wizyty sprawdzałem wycieczkę dla biura podróży, dla którego pracowałem w Sydney. Naszą Toyotę Land Cruiser prowadziliśmy na zmianę z pozostałymi turystami, podążając za naszym przewodnikiem. Pływanie w krystalicznych jeziorkach, frajda jazdy po piachu, relaks na plaży – 3 dni spokoju. Wieczorami wspólne gotowanie, a potem zabawa przy piwku. Anglicy i Irlandczycy szokowali swoim pijaństwem, każdy jednak ma swoją wizję podróżowania. Ta wersja to oczywiście spanie w namiotach (noclegi, sprzęt, wstępy i żywność wliczona w cenę), bo jeżeli chcesz spać w eleganckich resortach, to musisz zapłacić jeszcze więcej.
Z jeziorek to najbardziej podobał mi się McKenzie – czysta, krystaliczna ciepła słodka woda. Tu można popływać (w oceanie są niebezpieczne prądy i rekiny), wyłożyć się na piasku bez jadących wokół samochodów. Aczkolwiek jezioro Wabby również było całkiem przyjemne, trzeba do niego 40 minut dojść przekraczając dużą piaszczystą wydmę, ale dzięki temu nie jest tam tak tłoczne.
Jadąc dalej plażą na północ mamy Eli Creek, gdzie możemy przez 400 metrów iść środkiem tego płytkiego i malowniczego strumienia. Nieco dalej znajduje się wrak statku Maheno, dobry do fotografowania szczególnie podczas odpływu i przy późno popołudniowym słońcu.
Na Pinnacles nie zwracałbym szczególnej uwagi, gdyż te formacje skalne nie są wyjątkowe. Za to niezły widok na wyspę mamy z Indian Head. Warto wspiąć się na szczyt i obserwować wszystko z góry – a w wodzie mamy spore szanse zobaczyć rekiny.
Z drugiej strony tego punktu widokowego znajdują się oczka wodne otoczone skałami Champagne Pools, wystarczające do popluskania się, ale już nie do pływania.
Zdecydowałem się również na dodatkową atrakcję – lot nad wyspą (70 AUD). Oprócz fantastycznych widoków, widzieliśmy z samolotu także grupę płynących pod nami 6 wielorybów – rewelacja! Pilot zafundował nam trochę dodatkowej adrenaliny i pokazał jak odczuwa się „zero grawitacji” - wzbił samolot do góry po czym bezwładnie opadł. Wewnątrz kabiny wszystko zawisło w powietrzu. Później dał nam poczuć „2G”, czyli siłę podwójnego przeciążenia, wykonując szybki gwałtowny skręt. To było ciekawe doświadczenie, ale po wylądowaniu na plaży wyszedłem z samolotu spocony.
Wyspa słynie również z zamieszkujących tam psów dingo. Spotyka się je często w pobliżu kempingów, gdzie szukają resztek jedzenia. Jednego wieczoru poszedłem sobie pobiegać na plażę. W pewnej chwili usłyszałem zbliżające się za mną kroki. Odwróciłem się, zobaczyłem goniącego mnie dingo. Kurcze, nie miałem nic do samoobrony, byłem w samych spodenkach. Stanąłem i zwróciłem się do niego mocnym, niskim, ale spokojnym głosem. Dingo stanął i nie wiedział co robić. Jakby nie patrzyć, to duży pies, a biegnący obiekt dla dzikiego zwierzaka jest instynktownym powodem do ataku. Nauka z Alaski jak zachowywać się przy spotkaniu niedźwiedzia, zdała egzamin również tutaj z psem.
W Bundaberg kończy się surfowanie na falach, gdyż tutaj rozpoczyna się rafa koralowa. Blisko tej miejscowości, w Mon Repos Beach, możemy zobaczyć żółwie składające jaja na plaży – nocą pomiędzy listopadem a marcem (10 AUD).
Niedaleko Mackay znajduje się Eungella NP. Jeśli cierpliwie i w ciszy będziesz wczesnym rankiem spoglądał w dół rzeki z mostu Broken, to masz spore szanse zobaczyć bardzo dziwną kreaturę – dziobaka.
Piękne zatoki z wystającymi nad powierzchnię połaciami białego piasku – to plaża Whitehaven podczas odpływu. Nie tylko ta plaża jest rewelacyjna, właściwie wszystkie 74 Wyspy Whitsunday są urocze i jedyne w swoim rodzaju.
Żeby je jednak zobaczyć, trzeba wykupić wycieczkę na statku (może że mamy własny jacht). Jednodniowa (od 120 AUD) nie jest jednak zalecana, gdyż większość czasu stracisz na dopłynięciu, a na miejscu możesz trafić akurat na przypływ i wiele ciekawych formacji piasku i wody nie zobaczysz. Najbardziej popularne są trzydniowe, z tym ze niektóre firmy wypływają popołudniu a wracają rano (wtedy nazywają się 2 dni 2 noce, od 340 AUD), albo wypływają rano wracają wieczorem (3 dni 2 noce, około 500 AUD). Nie zapominajmy jednak, że kupując w biurze podróży pakiety np. Whitsunday i Fraser, często możemy uzyskać sporą zniżkę, nawet i do 30%. Spanie jest na statku, jedzenie jest wliczone, możliwe jest nurkowanie, a na snorkeling wycieczki zatrzymują się w najciekawszych miejscach.
Jeżeli masz dużo czasu a mało pieniędzy, możesz sobie załatwić tylko transport statkiem na wyspę gdzie dozwolony jest kemping. Można też dogadać się z agencją i pojechać na jednodniową wycieczkę i zostać na wyspie, wrócić z tą samą firmą umawiając się na kilka dni później.
Bazą wypadową jest miejscowość Airlie Beach, popularne wśród turystów, ale same w sobie nic ciekawego nie oferującego, nie ma nawet przyzwoitej plaży.
Ja zdecydowałem się zobaczyć koralowy archipelag wysp Whitsunday z trochę innej perspektywy. Pojechałem do Airlie Beach i zapisałem się na kurs nurkowania na Wielkiej Rafie Koralowej. Wariantów kursów nurkowania jest sporo, lecz najatrakcyjniejszym wydaje się być 5-dniowy „open water”. Przez pierwsze 2 dni uczymy się teorii bezpiecznego zanurzania i wynurzania oraz sprawdzamy to w praktyce w basenie, oswajając się ze sprzętem oraz środowiskiem podwodnym. Później 3 dni i noce spędzamy na statku zakotwiczonym na rafie, gdzie w cenie wliczone jest zakwaterowanie i wyżywienie, no i 8-10 nurkowań, początkowo z instruktorem, a po egzaminie „samowolne” pływanie. Kurs „open water” PADI daje nam prawo do samodzielnego nurkowania na całym świecie do głębokości 18 m. Taki kurs możemy zrobić gdziekolwiek na rafie, ale najbardziej popularny jest Cairns.
W Australii jest wiele szkół, jednak w okresie wysokiego sezonu (wakacje i święta) lepiej sobie miejsce zarezerwować. Koszt takiego kursu jest rzędu 750 AUD (mozna zrobić kurs o 200-300 AUD taniej, ale krótszy i bez spania na łodzi). Wymagane jest zaświadczenie lekarskie o sprawności fizycznej (możliwość zrobienia badania na miejscu za 60 AUD). Latem też można nurkować, gdyż obsługa wie, gdzie nie występują śmiercionośne meduzy. Niestety widoczność podczas pory deszczowej nie jest najlepsza wskutek mieszania się deszczu z mulistym dnem. Lepsza widoczność jest gwarantowana w okresie czerwiec–wrzesień. Noclegi w Airlie Beach są w miarę tanie, od 15 AUD w dormitorium, a przechowanie bagażu na czas wyjazdu na rafę to wydatek rzędu 5 AUD. Brak tu tańszych sieci supermarketów.
Zdecydowaliśmy się także zobaczyć te wyspy z lotu ptaka. Wyczarterowaliśmy więc samolocik i polecieliśmy w górę. Kiedy byliśmy dostatecznie wysoko, wyskoczyliśmy przez otwarte drzwi. Na szczęście do moich pleców przymocowany był instruktor. Po 20 sekundach swobodnego spadania z prędkością około 200 km/h, w końcu otworzył spadochron. Było to gwałtowne wyhamowanie oraz przejście ze świata szumu i gwizdu w uszach do spokoju i sielanki wiszenia w powietrzu. Widoki nieziemskie, przeżycie bardzo gorąco polecane. Skoki z samolotu nie są jednak najtańsze. W Australii najwyższe Skydives kosztują od 275 AUD w Sydney, do 394 AUD w Airlie Beach. Możemy też wybrać niższy pułap skoku (oprócz 14,000 stóp pozostaje 12,000 lub 9,000, czym wyżej tym dłużej lecimy z siłą grawitacji) oraz możliwość zdjęć i filmu DVD (dodatkowe około 125 AUD).
Niedaleko Townsville (co za nazwa?! Miasto-wieś) znajduje się tropikalna wyspa Magnetic. Jest tylko 8 km od brzegu, dopłynięcie regularnym promem jest więc tanie. Połowa wyspy to park narodowy z dużą ilością pieszych szlaków, punktów widokowych oraz wypoczynkiem pod palmami na pustych plażach (jeśli odejdziesz wystarczająco daleko od hoteli).
Mission Beach słynie ze sportów ekstremalnych, czyli możesz tutaj spróbować skoku z samolotu (skydive) na plażę, czy też pontonowego raftingu na rzece Tully ze stopniami czwartej klasy. Poza tym możesz wybrać się na treking po lesie deszczowym, albo popływać na rafie (wpław lub kajakiem). Oczywiście wszystko to możesz zorganizować z Cairns, ale będziesz tracił dwie godziny w jedną stronę dojazdu.
Następny przystanek Cairns, dla większości to koniec podróży. Samo miasteczko nie jest wiele warte, nie ma nawet ładnej plaży, ale jest bazą wypadową w pobliskie atrakcje. A północne Queensland oferuje sporo słońca, plaż, ocean, rafa, dzikie zwierzęta, las deszczowy itp. Jest tu organizowane wszystko czego turysta może potrzebować, od rodzinnych wycieczek po sporty ekstremalne, od relaksu do zwariowanych imprez w klubach nocnych.
Chyba nie można być w Queensland i nie zobaczyć wielkiej Rafy Koralowej, póki jeszcze jest. Można popłynąć na najbliższe rafy, które są bardziej zniszczone, ale wycieczki są tańsze (od 139 AUD). Jeśli zależy ci na najwyższej jakości, to popłyń na najbardziej zewnętrzną rafę. Skoro pracowałem w biurze sprzedającym te wycieczki, to mogłem z nich korzystać za darmo. Wybrałem więc drogą ale dobrą firmę
Silversonic. Tak jak
QuickSilver, są profesjonalni, ale traci się przyjacielską atmosferę małych grup. Quicksilver ma dodatkowe atrakcje dla osób nie czujących się w wodzie najlepiej – łódź ze szklanym dnem, platformy gdzie można zejść ze statku, specjalne kombinezony itp. Jednodniowa wycieczka to koszt rzędu 180 AUD (z opcją jednego nurkowania 210 AUD lub z trzema zejściami pod wodę za 242 AUD). Praktycznie na wszystkich wycieczkach można zrobić nurkowanie, nawet jeśli nie masz zrobionego kursu. Wtedy taki „introductory dive” (około 70 AUD) to nic innego jak szybki pół godzinny wprowadzający kurs, po czym 30 minutowe płytkie zanurzenie z instruktorem. Ponieważ jest to nurkowanie krótkie i płytkie, nie ma większego zagrożenia życia.
Niemniej podwodny kolorowy świat jest niesamowity. Miałem uczucie, że fruwam ponad ziemią, oglądając dziwne ukształtowanie rafy z góry, z boku, czy jak mi się zachciało, z dolnej perspektywy. Towarzyszące rybki chowały się w norkach, a te odważniejsze, niczym ptaki, przypatrywały mi się z bezpiecznej odległości. Rekin rafowy, mimo iż nie groźny, wyglądał jak król przestworzy. Z kolei wargacz garbogłowy (zwany Napoleonem), to 1.5 metrowa niebieskawa ryba, która bawiła się z nami. Podpływała do nurków, dawała się głaskać, jak zwierzątko domowe. Ewelina natomiast snorkelowała, czyli oglądała rafę z powierzchni wody z maską i rurką. Miała natomiast szczęście zobaczyć żółwie morskie. Kolory piękne, ale nadal rafa w Belize jest moją numer jeden.
Popularną atrakcją jest wyjazd kolejką szynową do Kurandy, a na miejscu przesiąść na kolejke linową. W Kurandzie można oglądać ptaki, motyle, nietoperze, ogrody itp. Jest tam jednak bardzo turystycznie, wygląda to jakby było zbudowane tylko dla biznesu. Za dojazd z Cairns i użyciu kolejki szynowej, linowej oraz autobusu to koszt 94 AUD.
Jedną z najlepszych wycieczek na jakich byłem to Uncle Brian (109 AUD). Odwiedziliśmy wodospady w Atherton Tableland, tropikalny las, pływanie, dobre jedzenie, ale przede wszystkim świetna zabawa. Oprócz tego zobaczyliśmy dziobaki w naturalnym środowisku, a także kazuara, groźnego ptaka nielota, potomka dinozaurów, który dumnie nosi na głowie grzebień kostny. Rola przewodnika jest nieodzowna - nasz wodzirej-kierowca tak zabawiał grupę, że pod koniec wycieczki cały autokar nie znających się wcześniej ludzi, śpiewał, tańczył i darł się wniebogłosy. I to wszystko bez grama alkoholu. Gorąco polecam ta wycieczkę.
Port Douglas przypadło mi do gustu dużo bardziej od krzykliwego Cairns. Posiada też ładną szeroką plażę. Stamtąd pojechaliśmy na wycieczkę do Cape Tribulation (z Cairns organizowane od 99 AUD), czyli jedynego miejsca na świecie, gdzie las deszczowy spotyka się z rafą koralową. Na wycieczce widzi się dużo – spacer z ciekawie opowiadającym przewodnikiem po lesie deszczowym, punkty widokowe, wodospady, plaże itp, ale wszystko w pośpiechu. Mnie najbardziej podobał się rejs po rzece Daintree. Bowiem właśnie wtedy mogłem pooglądać dzikie węże oraz słonowodne krokodyle. Uwielbiam te gady, ich duma, spokój, a jednocześnie ogromna czujność i brak skrupułów podczas ataku. Respekt.
Półwysep Cape York nie jest dostępny dla każdego. Nie ma tam dróg asfaltowych, potrzebny więc będzie dobry samochód terenowy (zwykłym możemy dostać się, w zależności od warunków, do Coen lub Weipa). Są organizowane wycieczki zorganizowane, ale te zwykle są poza zasięgiem skromnego budżetu (minimum 6 dni, od 1900 AUD, przejazd w jedną stronę, samolotem powrót). Sezon na tą podróż tylko w porze suchej, tj. pomiędzy majem i listopadem.
Bilet autobusowy Greyhound Sydney - Cairns gdzie możemy wysiadać po drodze gdzie mamy ochotę, kosztuje 367 AUD (studencki $ 330). Nieco tańszy jest Premier Motor, ale nie ma tylu dziennych przejazdów co konkurencja. W wysokim sezonie może to mieć znaczenie, w niskim nie bardzo.
No i pozostaje w Queensland outback. Jest on ogromny i miejsc do odwiedzenia jest bez liku. Gwarancją jest, że nie zobaczysz tam wielu turystów. Ba, nawet lokalnych niezbyt często. Wybierając się tam upewnij się czy masz dobry sprzęt i wystarczającą ilość wody.
Mnie podoba się cały outback, ale jedno miejsce szczególnie przypadło mi do gustu.
Samo miasteczko Birdsville jest bardzo specyficzne, dziwne. Do słynnego pubu Birdsville Hotel miejscowi przylatują swoimi małymi samolocikami, po czym prowadzą je jak na smyczy i przywiązują do płotu. Po paru drinkach odlatują!
Polecam zobaczyć też tutejsze prywatne muzeum prowadzone przez gościa, który kolekcjonuje przeróżne stare przedmioty. Ciekawie przy tym opowiada. Natomiast w pierwszy weekend września odbywają się tutaj wyścig wielbłądów. Dojechać możemy nawet samochodem osobowym (zależne od kondycji drogi, ostrożność nie zaszkodzi), albo przylecieć z Brisbane.
Najpiękniejsze jednak w Birdsville jest to, iż leży ono bowiem na krawędzi najpiękniejszej australijskiej pustyni – Simpson (nazwa aborygeńska Arunta). Relację z mojej pieszej wędrówki można zobaczyć tutaj.