English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

Azja Środkowa 2009

Wstęp >> Gruzja Armenia Azerbejdżan Iran
Turkmenistan >> Uzbekistan Tadżykistan Afganistan Kirgizja
Kazachstan >> Rosja Mongolia Zakończenie Kosztorys

Gruzja

2-krotny wjazd pomiędzy 8.07 a 16.07.09, łącznie 6 dni pobytu, kurs bankowy 1 € = 2.3 L (Lari)

w drodze na lodowieczwiedzanie – po przygotowaniach do wyprawy – szukaniu informacji na necie, rozmowach ze znajomymi, jak i po przeczytaniu książki Ryszarda Kapuścińskiego "Kirgiz schodzi z konia" oczekiwałem po Gruzinach sporej otwartości. I nie zawiodłem się - to mili i bezinteresowni, gościnni ludzie na szeroką skalę. Gdzie jeszcze na świecie są na porządku dziennym gesty typu: kierowca minibusu kupuje pasażerom śliwki, właściciel kafejki daje Ci darmową herbatę, ludzie z radością przechowują nam za darmo bagaże, nie oszukują na dworcach, kierowcy czasami nadrabiają drogi i nie kasują cię drożej, taksówkarze podają uczciwą cenę, itp. Jesteśmy pod wrażeniem.

Rozpoczęliśmy od kąpieli w Morzu Czarnym na kamienistych plażach Batumi. Jest to przyjemne miasto otoczone zielonymi wzgórzami, z kolorem i temperaturą wody zachęcającą do relaksu. Nie czujemy napiętej atmosfery republiki Adżarii, zbuntowanej niedawno w dążeniach niepodległościowych przeciwko Gruzji. Kiedyś Batumi było mekką polskich zorganizowanych państwowych grup wczasowych – te czasy jednak minęły. Teraz wypoczywają tutaj głównie lokalni turyści.

Początkowo planowaliśmy zobaczyć wielki Kaukaz ze słynnym 5-tysięcznym Kazbekiem. Niestety konflikt rosyjsko-gruziński o republiki Południowej Osetii oraz Abchazji był akurat w okresie wzmożonego napięcia. Szkoda było nam zrezygnować z tego rejonu, oprócz gór słynie on z malowniczo położonej Gruzińskiej Drogi Wojennej wraz z wieloma jej zabytkami (szlak ten kończy się w Tbilisi). Wymyśliliśmy więc średniowieczne basztysobie obiekt zastępczy, zdecydowanie mniej turystyczny, a z pewnością warty zobaczenia – Górna Swanetia.

Pojechaliśmy na północ, w dzikie góry Kaukazu. Mestia jest stolicą Górnej Swaneti, ale mimo tego jest tylko małą górską wioską (3,500 mieszkańców, 1420 m). Jest tutaj przyjemnie, ludzie są otwarci, zachodnich turystów niewielu. Szczerze mówiąc nie ma tam nawet normalnej taniej jadłodajni, turyści muszą ciepłe posiłki przyrządzać sobie sami albo zamawiać je u gospodarza, u którego nocują. Górna Swanetia słynie z średniowiecznych baszt obronnych, które można znaleźć w prawie każdej domowej zagrodzie. Były one używane jako schronienie podczas krwawych rodowych konfliktów. My ruszyliśmy z plecakami w góry, niestety w deszczu. Mogę polecić dwa całodniowe trekingi w pobliżu miasteczka.

Pierwszy z nich jest do lodowca Chigeti, do którego prowadzi dobrze oznaczony biało-czerwony szlak. Idziemy w kierunku lotniska, potem kontynuujemy małą dróżką w górę rzeki, mając ją cały czas po swojej lewej stronie. Po około 2 godzinach marszu dochodzimy do połączenia potoków, w tym miejscu również dróżka się kończy. Jest tam wiszący mostek przez który powinniśmy przejść. Zwykle stacjonują tam wojskowi – sprawdzą oni twój paszport, gdyż znajdujesz się w strefie przygranicznej z Rosją. Stamtąd jest jeszcze jakieś 1.5 godziny marszu lasem do czoła lodowca. Na niedalekiej polance rozbiliśmy sobie namiot (1820m, N 43°06.924' E 42°43.748') – późnym wieczorem odnaleźliLodowiec Chigeti nas żołnierze, których nie było wcześniej na punkcie kontrolnym (nie wiedzieć jakim cudem wiedzieli o nas, przyszli więc spisać dokumenty). Następnego dnia niespodzianka – zamiast deszczu piękne słońce, a co z tym jest związane – cudowny widok na skalne szczyty i wijący się u ich podstaw lodowiec. Z Mesti jest to łatwy 9 kilometrowy, 3.5 godzinny spacerek, różnica poziomów wynosi zaledwie 400 metrów.

Drugi spacer, który polecam, jest na widoczną z miasteczka górę, na której widnieje duży krzyż (2200m, N 43°03.567' E 42°43.386'). Szybkim marszem najkrótszą drogą wejście zajmuje 1.5 godziny - z Mesti z opisanego przez mnie hostelu zacznij spacer prosto na północ, w linii prostej na krzyż (dokładny opis wejścia znajduje się w LP, albo po prostu spytaj miejscowych). Można iść wspomnianą stromą ścieżką pieszą lub dłuższą, ale łagodniejszą drogą dla jeepów. Szczerze mówiąc trochę się pogubiłem, gdyż próbowałem wymieszać oba te warianty. Jednak o zabłądzeniu nie było mowy, gdyż piąłem się cały czas do góry, a leciałem jak głupi, aby zdążyć na widoki przed zmierzchem. Niechcący wyszedłem wyżej i dalej za krzyżem. Ale warto było, gdyż zobaczyłem tam jeden z tych widoków, które zawsze będę miał w pamięci – w pewnym momencie, niecałe 10 metrów ode mnie, przekłusował z pełną gracją koń z chłopczykiem na grzbiecie, błyszczeli w pomarańczowym zachodzącym słońcu, a w tle widniały ośnieżone szczyty Kaukazu. To było perfekcyjne światło, kompozycja i moment na zrobienie zdjęcia – ale mnie zatkało, nie mogłem się ruszyć, trwało to może z 10 sekund, zanim jeździec zniknął za trawiastą granią. Nawet bez tego konia, widoki zielonych połonin i górskich białych szczytów wprawiały w zachwyt – od razu żałowałem, że Ewelina i namiot zostali na dole, bo było to miejsce na dłuższą wędrówkę. Mieszkanki okolicznych sezonowych altanek zaprosiły mnie na jogurt i masło domowej produkcji. To ta wspomniana wcześniej bezinteresowna gościna. Kobiety wraz z swoją hodowlaną trzodą mieszkają tam tylko w okresie letnim, a kiedy śnieg przykrywa trawę, wracają znacznie niżej do stałych domów. Na zejście z góry z „krzyżem” wybrałem sobie zachodnią grań – bardzo stromo, ale wyraźna ścieżka zaprowadziła mnie w ciągu godziny prosto na główny plac Mesti.

Klasztor w WardziMoim zdaniem najciekawszym zabytkiem Gruzji jest skalne miasto-klasztor w Wardzi. Jest to niesamowita rzecz – 800 lat temu wydrążono wewnątrz skały całe miasto, mogło ono pomieścić aż do 60 tysięcy ludzi! Było tam ponad 6000 komnat na trzynastu kondygnacjach. Wszystko to było niewidoczne z zewnątrz – tajemnicze wejścia do tuneli były oczywiście zamaskowane. Niestety, w niecały wiek później trzęsienie ziemi zniszczyło większość konstrukcji, odsłaniając całą tajemnicę. Przyjechaliśmy do Wardzi wieczorem – nie było strażników, nikogo (oficjalne obiekt jest dostępny do zwiedzania w godzinach od 9:00 do 20:30). Weszliśmy więc do środka i przez parę godzin mieliśmy ten raj tylko dla siebie, wchodząc do komnat, kaplic, przeciskając się tunelami i skalnymi korytarzami – czuliśmy się, jakbyśmy cofnęli się do tamtej epoki. Spotkaliśmy mnichów prawosławnych rozmawiających, łowiących ryby, spacerujących - klasztor funkcjonuje i mnisi nadal mieszkają w jednej z części skalnego miasta – nie udostępnionej dla zwiedzających.

Następnego dnia wspięliśmy się na sąsiednie wzgórze, aby oglądać skalne miasto w promieniach wschodzącego słońca. Kiedy nasyciliśmy się widokiem poszliśmy zwiedzać zabytek jeszcze raz. Bagaże zostawiliśmy u kierownika biura – z przechowaniem oczywiście nie było problemu, a na pożegnanie dostaliśmy od niego butelkę swojskiego wina. Tym razem kupiliśmy oficjalne bilety i wynajęliśmy sobie przewodnika (niestety tylko w języku rosyjskim). Wstęp Klasztor w Wardzinormalny/studencki 3/2 L (1.3/0.9 €), przewodnik 10 L (4.3 €) na grupę. Polecam gorąco – w takich miejscach przewodnik jest bardzo wartościowy, wytłumaczy co do czego służyło, jak to funkcjonowało (na podziw zasługuje sposób transportu wody do wnętrza miasta), przytoczy trochę historii, legendy, anegdoty. Dzięki niemu uczestniczyliśmy także w nabożeństwie prawosławnym (sami byśmy tam nie weszli) – była akurat niedziela, w jednej z XIII-wiecznych skalnych komnat zgromadzili się miejscowi na mszę, prowadzoną przez kilku długobrodych mnichów. Półmrok, zapach kadzideł, unoszący się dym, kobiety w chustkach z świeczkami w ręku, ledwie słyszalny mistyczny męski chór, kolorowe ikony i wyblakłe freski – to wszystko wprowadziło nas w niepowtarzalny nastrój. Na koniec zwiedzania daliśmy Klasztor w Wardziprzewodnikowi napiwek - bronił się przed przyjęciem, bo nie znał takiego zwyczaju. Myślę, że brak komercjalizacji tego miejsca to coś fantastycznego i unikalnego. Co prawda, gdy już wychodziliśmy z obiektu, zaczęły pojawiać się samochody, a nawet jeden autokar z turystami, ale to i tak niewiele. Bardziej chodzi o brak restauracji, reklam, fotografów, nachalnych taksówkarzy, stoisk z pamiątkami, napojami, drogich biletów itp. Oprócz tego, co najważniejsze, mentalność miejscowych jest totalnie różna niż w innych miejscach turystycznych – nie próbują na tobie zarobić. Kiedy szukaliśmy noclegu, kierowca minibusu zawiózł nas pod jedyny znany mu hotel, tuż naprzeciw skalnego miasta. Pracującemu tam chłopakowi tłumaczyliśmy, że szukamy bezpiecznego miejsca na dziko pod namiot. Od razu zaproponował hotelowy trawnik, przyniósł wodę do mycia, zaprosił do środka, pogadał (w hotelu nie było ani jednego klienta, w środku lata!). Nie muszę chyba dodawać, że cała ta przysługa była bezpłatna. Kiedy tak zwijaliśmy namiot spoglądaliśmy na skalne miasto i zastanawialiśmy się, czy będziemy chcieli tu wrócić za 20 lat. Obawiam się, że jeżeli wrócę to będę rozczarowany, bo przy obecnym tempie rozwoju turystyki nie wierzę, że jej negatywne aspekty nie ominą Wardzi (oczywiście turystyka niesie z sobą również sporo dobrych rzeczy, ale nie o to mi chodzi w tym przypadku).

Zensky MonastyrW okolicy do zwiedzenia są również inne klasztory. Nie poszliśmy do tego w Górnej Wardzi. Jest on budynkiem wolno stojącym (a nie wykuty w skale), jakieś 3 kilometry wspinaczkowego spacerku. Na szczęście dzięki miejscowym odkryliśmy niedaleki „Zensky Monastyr” (przewodnik Bezdroży nawet o nim nie wspomniał). Trzeba było wrócić się 2 kilometry wzdłuż drogi w kierunku Khertvisi, skręcić w prawo i podejść 15 minut pod górę. Jego sceneria, organizacja, rozmiar i wiek również robią piorunujące wrażenie. Nie jest on już aż tak wielki jak jego męski odpowiednik, ale tam nie było żadnych ludzi, nawet miejscowych, nie było żadnych kas, ani oznaczeń. Szczególnie urodziwa jest malowniczo wkomponowana w skalną półkę biała kapliczka. W tej pustce wspinaliśmy się do tego kościółka po starych zardzewiałych drabinach, skalnych półkach wiszących nad przepaścią, krętych zapuszczonych skalnych korytarzach. Czasami było trochę strachu, bo barierki były już zdezelowane, albo nie było ich wcale, a spadać było gdzie. Wrażenia niezapomniane.

W Khertvisi zwiedziliśmy natomiast zamek warowny z II wieku przed naszą erą. Chodziliśmy sobie po ruinach, wspinaliśmy się na mury, podziwialiśmy panoramę. Znowu się zdziwiliśmy, kiedy to wewnątrz nie znaleźliśmy żadnej osoby pobierającej opłaty zamek w Khertvisiwstępu – byliśmy tam sami (aczkolwiek wewnątrz murów obronnych znajdują się zamieszkałe domki). No, nie tak zupełnie sami, gdyż pasły się tam krowy. W niektórych wieżach urządziły sobie zwierzaki oborę albo toaletę, sam nie wiem. Przypomnę – jest to jeden z najstarszych zabytków tego typu w kraju.

Tego samego dnia znaleźliśmy się w Armenii. Do Gruzji powróciliśmy kilka dni później, ale już innym przejściem granicznym. W ten sposób ominęliśmy jedną z atrakcji kraju – miasto Gori. Dla nas jednak odwiedzenie miejsce urodzenia Stalina, jednego z największych morderców świata, wcale nie należy do kategorii straconej okazji.

Po powrocie zobaczyliśmy już tylko Tbilisi, stolicę kraju. Bardzo podoba nam się położenie miasta – wije się ono wzdłuż wąskiego wąwozu, po obu stronach rzeki Kura. Oprócz formalności wizowych (załatwialiśmy wizę do Azerbejdżanu), pochodziliśmy sobie po starym mieście. Najbardziej podobało nam się w forcie Narikala (IV wiek), skąd rozpościera się widok na całe miasto (wstęp znowu bez opłat). Natomiast nad samą rzeką najbardziej spodobał nam się leżący nad pionowym skalnym klifem urokliwy kościół Metekhi.

miejscowość obiekt cena w L €/ 1os czas ocena uwagi
Wardzia wstęp do skalnego miasta student 2 L/ os €0.8 3 h super normalny 3 L
przewodnik 10 L/ 2os €2.2 1.5 h warto język rosyjski
Żeński Klasztor - - 1.5 h warto  
Khertvisi zamek - - 30' ok  
Tbilisi fort Narikala, kościół Metekhi - - 2 h ok  
      €3      

nocleg pod lodowcem Chigetinoclegi – niestety, jeśli chodzi o bazę noclegową, Gruzja była jednym z najdroższych krajów na naszej trasie. W wymienionych w tabelce hotelach, noclegi w pokoju zaczynały się od 20 lari od osoby (blisko 9 €). My oferowaliśmy 5 lari od osoby we własnym namiocie na podwórzu z możliwością skorzystania z kąpieli. Nocleg na sali wieloosobowej w stolicy kraju był najbardziej kosztownym podczas tej podróży – po targowaniu 6.5 €.

Prywatna kwatera w Mesti znajduje się po prawej stronie drogi na lotnisko, za mostkiem, ale jeszcze przed policją, obok opisywanego w LP guesthousa. Właścicielka Irma jest bardzo miła, zgarnęła nas z ulicy i przechowała bezinteresownie rzeczy na czas naszego trekingu. Po powrocie chciała nas zaprowadzić do wspomnianego przez nas hosteliku z LP, bo chciała być w porządku wobec sąsiadki. My wolelismy zostać u niej, ale pokój był dla nas zbyt drogi - Irma zaakceptowała naszą propozycję zamówienia u niej posiłku oraz spania w namiocie.

Atmosfera hostelu w Tbilisi jest rewelacyjna, właścicielka Irine jest bardzo towarzyska. Spotkaliśmy tam kilka grup Polaków. Jeśli chcesz zarezerwować miejsce wcześniej, skontaktuj się elektronicznie – irina5062@gmail.com

miasto hotel i adres N nocleg cena za noc €/ 1os oc uwagi
Zugdidi hotel z kamienna wieżą, obok miejsca odjazdu minibusów do Mesti 1 namiot 5 L/ os €2.2  4 wc tragedia, zimna woda
Mestia ul. Boris Kakhiani 27, tel. 890238009, kom. 0898977238 1 namiot 5 L/ os €2.2 6 ciepły prysznic
Tbilisi Irine Japaridze hostel, Ninoshvili 19B/3, IIIp, tel. 995 32954716 2 dormitorium 15 L €6.5 8 prawdziwy backpackers
  na dziko 1          
  w gościnie 1          
    6     €17 (4)    

transport – autobusów jest mało, ale za to wszędzie docierają minibusy (marszrutki). W większych miastach na dworcach minibusy mają ustalone godziny odjazdu – nawet bilet kupujesz w kasie. To oznacza, że nie musisz czekać godzinami na napełnienie się pojazdu, jak i możesz sobie zwiedzać okolicę, przychodząc do minibusu już z wykupionym wcześniej biletem, tuż przed jego odjazdem. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek podczas wcześniejszych podróży zdarzyło mi się przyjść na dworzec, znaleźć minibus, pogadać z kierowcą przez 5 minut i zostawić mu swój duży plecak w jego pustym jeszcze samochodzie (oczywiście nie pobiera się tutaj dodatkowej opłaty za bagaż). To był jakiś impuls nadmiernego zaufania, nawet teraz wydaje mi się to trochę ryzykowne. Wtedy nie, bo byłem w Gruzji.

Z odjazdami nie ma najmniejszych problemów, natomiast z przejazdami są. Przede wszystkim chodzi o nadmierną prędkość kierowców, nie potrafią oni dostosować się do warunków. Najgorzej było na górskiej drodze z Zugdidi do Mesti, gdzie przepaście aż proszą o zachowanie rozwagi. Nam się udało, ale w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w jednym miejscu, popatrzeć na pechowca, który parę dni wcześniej spadł w dół wąwozu – widok tragiczny, nie sądzę aby ktoś w jeepie to przeżył. Drugą rzeczą która mnie zaszokowała na tutejszych drogach to wszechobecne krowy. Często jezdnia jest dla nich idealnym miejscem do wypasu! A kierowcy? Nawet specjalnie nie zwalniają, tylko "slalomują" między nimi. Wiedzą jak wygląda sytuacja, za każdym zakrętem może być stado, a mimo to gazują ile się da. Czasami nie rozumiem ludzkiej głupoty – tyle ryzyka za 30 minut oszczędności czasu, uhh.

Do Mesti jedyny regularny transport kołowy jeździ drogą przez Zugdidi. Z Mesti w piątkowe popołudnie (godz. 17, może są też inne ustalone dni?) jest jeep do Uszgali, ale odjeżdża tylko wtedy, kiedy zbierze się opłacalna dla kierowcy liczba pasażerów. Powrót z Mesti do Zugdidi jest wcześnie rano – około godziny szóstej. Był to też jedyny przypadek w Gruzji, kiedy to kierowca podał nam na wstępie cenę wyższą niż lokalnym – oczywiście dostał tyle ile przejazd kosztuje, ale generalnie bardzo mi się podobała uczciwość tutejszych ludzi. Natomiast jest jeszcze jedna niespodzianka, o której wtedy nie wiedziałem. We wtorki i piątki rano kursuje między Mestią i Kutaisi samolocik (oczywiście tylko przy dobrej pogodzie, z Mesti odlot jest o godzinie 10). Lokalni mieszkańcy mają ten przelot za darmo, ale jeśli samolot nie jest pełen, to wtedy za symboliczną opłatą 18 Lari (niecałe 8 €) zabiorą turystę na pokład.

Na przerwach podczas dłuższych przejazdów pasażerowie często siadają razem i wspólnie konsumują posiłek. Często wiąże się to z piciem wódki (sprawdź co pije kierowca:). Na jedną rzecz zwróciliśmy uwagę – nie ma szybkiego picia, przed każdym kieliszkiem musi być toast i to znacznie dłuższy niż kilka zdań. Toasty przy wódce traktowane są dosyć poważnie, lepiej ich nie lekceważyć, a z całą pewnością należy unikać toastów piwem – te traktowane są jak obraza, piwo jest dla pospólstwa.

Ostatni minibus z Akhaltsikhe do Wardzi odjeżdża o godzinie 17:30.

Autobus miejski w Tbilisi kosztuje 0.4 L (0.2 €)

dzień trasa transport cena w L €/ 1os czas km
0 - 1 Antalya (Turcja) - Batumi autobus koszt we wstępie 24 h Turcja 1520 Gruzja 30
1 Batumi - Zugdidi minibus 12 L €5.2 2.5 h 149
2 Zugdidi - Mestia minibus 15 L €6.5 5 h 136
4 Mestia - Zugdidi - Kutaisi minibus 20 L €8.7 6 h 235
4 Kutaisi - Khashuri - Akhaltsikhe minibus 10 L €4.3 3 h 187
4 Akhaltsikhe - Wardzia minibus 3.5 L €1.5 1.5 h 62
5 Wardzia - Zensky Monastyr - Khertvisi pieszo + autostop - - 20' + 15' 2 + 14
5 Khertvisi - Akhalkalaki autostop - - 30' 26
5 Akhalkalaki - Gyumri (Armenia) autostop 15 L/ 2os €3.3 2.5 h Gruzja 41 Armenia 55
Pobyt w Armenii
7 Sadakhlo (gr. z Armenią) - Tbilisi minibus 15 L/ 2os €3.3 1 h 62
9 Tbilisi - Krasnyj Most (gr. z Azerbejdżanem) minibus 4 L €1.7 1 h 57
  transport miejski autobus 2 L €0.8 - -
        €35   1001

Wizy – Gruzja była jedynym krajem na całej naszej trasie, gdzie Polacy nie potrzebują wizy.

powrót na początek strony