English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

12.02 do 16.02.07, 4 dni, kurs czarnorynkowy 1€ = 6500 FG (Frank gwinejski), lub 1 CFA = 10 FG

zwiedzanie – wieści niosły, że granice Gwinei zostały zamknięte. Informacje były jednak sprzeczne, postanowiliśmy więc sprawdzić to na granicy osobiście. No i cóż, wpuszczono nas! Radość jednak nie trwała zbyt długo, gdyż jak się okazało, sytuacja w kraju nie była wesoła i do krwawych zamieszek mogło dojść w każdej chwili. Na razie nad sytuacją panowało wojsko, które było jeszcze po stronie prezydenta Conte. Dla nas „na razie” oznaczało bardzo ograniczony transport. Z powodu licznych manifestacji przeciwko panującemu prezydentowi zamknięto wszystkie instytucje publiczne, wliczając szkoły, szpitale i stacje paliw. Pierwsza noc w Gwinei była też najbardziej nerwowym przebudzeniem w Afryce – obudziły mnie śpiewy żołnierskie, grube męskie głosy dziesiątek biegnących wojaków. W głowie szumiały wspomnienia filmu “Hotel Ruanda”, jak i sceny z książek Kapuścińskiego, dotyczące krwawych walk międzyplemiennych. Na szczęście była to tylko forma demonstracji siły.

Do pierwszej wioski udało się jeszcze dojechać taksówką, ale po 24-godzinnej bezczynności pozostało nam ruszyć pieszo. 27-kilometrowy odcinek do miasteczka Koundara podzieliliśmy na wieczór i poranek, noc spędzając u napotkanych ludzi.

brak transportu, więc trzeba iść pieszo Jednak dzień następny, 14 lutego, nie zapowiadał się najpiękniej. Czym bardziej zbliżaliśmy się do Koundary, tym głośniejsze i częstsze słyszeliśmy strzały. Jak już rozpoznaliśmy także odgłos karabinu maszynowego, zniknęły złudzenia, że to polowanie na zwierzęta. W serca wtargnął strach, jeszcze raz przypomniały się filmy i opisy międzyplemiennych rzezi. A miejscowi przecież cały czas nazywali sytuacje "guerre", czyli wojna. Co robić, wracać pieszo do Gwinei Bissau, bez wizy? Próbowaliśmy zasięgnąć informacji, no i wytłumaczono nam (hmm, wieśniak na rowerze próbował coś powiedzieć po francusku, którym wszyscy słabo władaliśmy), że problemów w kraju jest sporo, ale nie powinny dotyczyć turystów. Jednak podczas wojny różne ludzkie instynkty są uwalniane, woleliśmy tego nie sprawdzać. Z braku wyboru doszliśmy do Koundary, gdzie wojsko zabrało nas do strefy zamkniętej dla cywilów (centrum miasteczka), opuszczone miasto, widok jak z filmu. Teraz widzieliśmy przynajmniej kto naciska spust, no i potwierdziło się, że lufa skierowana jest w powietrze. Uspokoiliśmy się dopiero po kontroli dokumentów i pomału przyzwyczajaliśmy się do ciągłych głośnych strzałów, które okazały się formą zastraszenia społeczeństwa. Hmmm, w tym roku zorganizowałem Ewelinie dosłownie wystrzałowe Walentynki.

lepiej źle jechać niż dobrze iśćŻandarmeria oznajmiła nam, iż przemieszczanie się po kraju samochodem jest zabronione z powodu wprowadzonego stanu wojennego i godziny policyjnej trwającej od 18 do 12 dnia następnego. Nam zezwolono na przemieszczanie się, z tym, że żaden publiczny środek transportu nie funkcjonował, bo w głębi kraju i tak nie było paliwa. Wojskowi zaoferowali podwiezienie, ale ceny były nie do zaakceptowania. Kryzys – benzyna w cenie.

Wystraszyliśmy się już wystarczająco, że naturalnie nie szukaliśmy już więcej kłopotów i postanowiliśmy zmienić plan naszej trasy. Wyruszyliśmy zatem do Mali przez Senegal (uratowała wita nas cała wisokanas wiza wielokrotnego wjazdu), w końcu do pierwszego miasteczka w Senegalu jest zaledwie 90 kilometrów. Po przeczekaniu największego upału ruszyliśmy znowu pieszo, tym razem na północ. Mamy sporo szczęścia, gdyż po 2 godzinach zabrał nas woźnica konnego zaprzęgu. Oprócz transportu mieliśmy również zapewnioną gościnę w jego wiosce, wliczając nocleg w tradycyjnej okrągłej chacie krytej strzechą. Wspólny posiłek, a rano odwiedziliśmy całą wioskę. Powitań było tak dużo, że nie daliśmy rady wyjechać z wioski, bo nie zdążylibyśmy już przekroczyć granicy przed godziną policyjną. Cóż, kolejny dzień relaksu.

Za to kolejnego ruszyliśmy wcześnie. Było cudownie - tylko koń, nasz woźnica i my na pustej czerwonej dróżce. Pięknie, ale do czasu, bo cały dzień jazdy drewnianym wozem po wertepach może obić nawet pulchne pośladki, a cóż dopiero moje. W nocy ja już nic nie widziałem, a koń galopował. A w następnej wiosce nasz woźnica znowu miał rodzinę, ponownie dostaliśmy dom i cała wioska witała się z nami.

Cali, szczęśliwi, po 4 dniach tułaczki po peryferiach Afryki, wróciliśmy na turystyczny szlak, ostatecznie nadrabiając dystans w nieplanowanym pociągu z Senegalu do Bamako w Mali.

noclegi – niewiele pomogę

miasto hotel i adres N nocleg cena za noc €/ 1os oc uwagi
Kandika w gościnie na podwórzu 1 pod moskitierą 10,000 FG/ 3os €0.5    
  W gościnie 3 w wiosce        
    4     €0.5 (1)    

ruch przygraniczny

transport – zapowiadało się, że będzie taniej niż w jakimkolwiek innym kraju Afryki Zachodniej. I pewnie tak jest.

dzień Trasa Transport cena w FG €/ 1os czas km
32 granica z Bissau - Kandika 7-place 5000 FG/os + 5000FG/ 3os bagaż €1.0 30' 12
33 i 34 Kandika - Koundara Pieszo - - 5,5 h 27
34 i 36 Koundara - Linkiring (Senegal) pieszo + zaprzęg konny - - 2h + 10h 43 Gwinea + 45 Senegal
        €1.0   82

Wizy – podanie o wizę złożyliśmy w Dakarze i po wykładzie od strony Konsula na temat, że w życiu najpierw trzeba zapracować na rodzinę, zapewnić jej byt materialny, a dopiero potem myśleć o podróżach (a Konsul był już po sześćdziesiątce) otrzymaliśmy wizy miesięczne w ciągu 3 godzin, koszt 20,000 CFA (€32).

Konsulaty Gwinei można znaleźć w następujących państwach afrykańskich: Senegal, Gambia, Ghana, Gwinea Bissau, Mali, Nigeria, Sierra Leone, Liberia oraz Wybrzeże Kości Słoniowej.