English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

Transafryka 2007

Afryka Środkowa
Afryka Środkowa Czad Kamerun Nigeria Gwinea Równikowa Gabon Kongo Demokratyczna Republika Kongo Angola

Demokratyczna Republika Kongo (dawny Zair)

11.06 do 15.06.07, 4 dni, kurs bankowy 1€ = 580 FK (Frank kongijski); kurs czarnorynkowy lepszy 1€ = 670 FK.
Ja wymieniałem CFA jeszcze w Brazzaville, więc przelicznik wyszedł marny, jakieś 1 € za 550 FK.

zwiedzanie – Kongo Demokratyczne, jako jedyna kolonia na świecie, była własnością tylko jednego człowieka – ówczesnego króla Belgii, Leopolda II (koniec XIX w), który nie kwapił się by choć raz odwiedzić swoją ziemię. Grabił w sposób wyjątkowo okrutny i brutalny – głównie niewolników, kauczuk i kość słoniową. Rząd Belgii, po odkupieniu ziemi od króla, tylko zwiększał listę bogactw naturalnych wywożonych do Europy, gdzie drewno, ropa naftowa i diamenty były priorytetem. Niestety, kraj był grabiony jeszcze długo po uzyskaniu niepodległości. Tym razem prezydent Mobutu pokazał rodakom jak wywozi miliony dolarów do europejskich banków.

Kinszasy, tego 7-milionowego molocha (po Lagos i Kairze największy w Afryce) obawiałem się najbardziej, gdyż od miesięcy byłem karmiony o niej strasznymi opowieściami i prasowymi przekazami o powojennych zamieszkach. W tym kraju właśnie stacjonują największe oddziały wojsk ONZ na świecie, nie bez przyczyny. O porady zwróciłem się więc do polskiej ambasady, która w emaliowej korespondencji nieco mnie uspokoiła – ponoć po zeszłorocznych wyborach bezpieczeństwo uległo znacznej poprawie. Co prawda zdjęć w miejscu publicznym lepiej nie robić (rabusie i zakazy, groźba konfiskaty aparatu fotograficznego przez policję), wciąż należało zachować zwiększoną czujność podczas spacerów (a szczególnie po zmroku lepiej zostać w domu) i unikać policji w każdej sytuacji. Pierwsze kroki po zejściu z promu skierowaliśmy prosto do naszej placówki dyplomatycznej, aby uzyskać najświeższe informacje. Państwo Ambasadorowie przyjęli nas bardzo serdecznie, poczęstowali obiadem (ziemniaki!), porozmawiali i zawieźli na nocleg do misji, gdzie do służby przygotowują się Księża Zakonu Werbistów. Jeśli nie masz gotówki to nie panikuj, istnieją już bankomaty w mieście. Jedną z nielicznych atrakcji miasta (nie licząc ciekawych wysokich uzbrojonych murów niemal każdej posesji), może być mauzoleum Kabila, ich bohatera.

Jednak już drugiego dnia pobytu trafiliśmy do więzienia, do kilkudziesięcioosobowych cel. A wszystko to za sprawką sióstr zakonnych, które zaoferowały nam możliwość pracy przy dokarmianiu więźniów. Nasza pomoc była niewielka, a doświadczenie ciekawe, aczkolwiek nieco przygnębiające. Zobaczyliśmy bowiem koszmarne warunki przetrzymywania tutejszych „kryminalistów”, z których cześć wyglądała na nieźle przestraszonych (niektórzy trafili tu za kradzieże z głodu czy drobne przestępstwa). Więźnia dokarmia rodzina, a siostry troszczą się o tych głodujących, których nikt nie odwiedza. Podskoczyła nam też adrenalina, kiedy dowiedzieliśmy się, że strzegąca więźniów policja jest tylko na zewnątrz zakładu – w środku rządzą miedzy sobą sami „wolno biegający” skazańcy (jedynie sala z gruźlikami była pod kluczem). Na koniec jeden z nich (polityczny) zaprosił nas do swojej dwuosobowej celi, gdzie miał właściwie wszystko, czego potrzeba do życia w zamknięciu. Sam przejazd do wiezienia też był interesujący, gdyż wiódł przez zaśmiecone, zaniedbane i zatłoczone dzielnice slumsów, w które sami byśmy się nie zapuścili. Podobne, ciężkie wrażenie, pozostawiła wizyta w sierocińcu z małymi, porzuconymi, chorymi dziećmi (często z HIV/AIDS). Dobrze że jest ktoś, kto się nimi opiekuje.

szkoła misyjnaNie chciałbym z relacji podróżniczej robić opowieści katolickiej, ale grzechem byłoby nie przybliżyć pokrótce misyjnej działalności kościoła, w końcu miał też spory wpływ na naszą wyprawę. I nie chodzi mi tutaj o nader życzliwe i otwarte przyjęcie, jakiego doznaliśmy, o ciekawe pogawędki i pokazanie codziennego życia miejscowych, dach nad głową i strawę do spożycia, ale przede wszystkim zobaczyłem, czym tak naprawdę zajmują się Misje (księża, bracia i siostry). Legł w gruzach mój stereotypowy, niezbyt pozytywny, wizerunek księdza. „Dobro nie jest krzykliwe”, wiec krzyknę nieco, bo misjonarze nie tylko stoją na ambonie i przemawiają (apolitycznie), ale przede wszystkim działają dla lokalnej społeczności. Nieodłączną częścią parafii są szkoły, warsztaty przyuczania do zawodu, szpitale (przychodnie) lub sierocińce. Poziom edukacji w prowadzonych przez nich szkołach katolickich (uczniowie innych wyznań również są przyjmowani) jest zwykle o niebo lepszy, niż w chaotycznej publicznej placówce. Młodzież tam wykształcona ma szanse na lepszą przyszłość. Ksiądz musi posiadać wiele predyspozycji, takich jak: kierownicze, koordynacyjne, organizacyjne itp, musi znaleźć odpowiedni personel i możliwości wsparcia finansowego, załatwia sprawy biurokratyczne, prowadzi rachunkowość, odpowiada za sprawiedliwą dystrybucję darów itd. Poza tym musi znać lokalny język, podstawy mechaniki i budownictwa (naprawić samochód, dach, zbudować szkołę itp), a wieczorem może przygotować się do jutrzejszego kazania. Parafia zwykle obejmuje też odlegle wioski, do których trzeba dojechać, bądź dopłynąć na msze. Oczywiście, nie wszędzie wymagana jest aż taka zaradność, sporo zależny od tego, w jakim aktualnie stadium rozwoju znajduje się misja. A cała ta działalność jest na własne życzenie, chęć niesienia pomocy innym, kosztem rozłąki z najbliższymi, często samotność, narażenie zdrowia i życia (zwalające z nóg choroby tropikalne i niebezpieczeństwa podczas wojen). A jeszcze tak od siebie – to równi faceci, można z nimi pograć w siatkówkę, ciekawie pogadać i pożartować przy piwku.

Niestety, w przemieszczaniu się po kraju przeszkadza policja, która na widok białego próbuje wielu sztuczek, aby wyłudzić trochę kasy. Niektórzy mundurowi, delikatnie mówiąc, nie wzbudzali sympatii. Nas wyciągnęli z odjeżdżającego minibusu cwaniaki, którzy posługiwali się śmieszną kserokopią policyjną. Mimo moich początkowych odmów i próbie ignorowania, ich agresywna natarczywość wymusiła na nas spacer do pobliskiego komisariatu. Tam już oficjalna policja rozpoczęła próbę przetrzymania. Po grze na czas w końcu spisano nas, sprawdzono przez biuro imigracyjne i puszczono do czekającego jeszcze pick-upa. Ważne, aby nie wchodzić do żadnego pojazdu, ani nie schodzi z nimi z głównej ruchliwej ulicy. Dobra mina do złej gry, ale dopóki policja nie zagrozi mi siłą lub agresją to spokojnie im odmawiam, a przy braku zrozumienia proszę o możliwość kontaktu z naszą ambasadą (choć to tylko słowne potyczki). Szczególnie ważne, aby nie pozwolić odejść nikomu z twoim paszportem. Zarówno tutaj na policji, jak i na granicy, „latałem” za jakimś ważniejszym urzędnikiem wszędzie, nie ustępując i tłumacząc tylko, że muszę widzieć swój dokument cały czas. Z początku próbowałem dawać swoją kserokopię paszportu. Udało się – wyszliśmy z pełnym portfelem i zdrowiem z opresji skorumpowanej policji, jeszcze dwukrotnie. Pomogli nam w tym funkcjonariusze biura imigracyjnego, których w kraju też było pełno. Jednak nie mają mundurów i wygląda na to, że nie lubią się z policjantami. Na prowincji było już dużo lepiej, zarówno w kontaktach z miejscowymi, jak i z władzą (z wyjątkami).

W Kisante odwiedziliśmy ogrody botaniczne, z powodu braku innych atrakcji nie były one takie złe. Zaznaliśmy chwili relaksu – otwarte 7.30-17, wejście 500 FK, studenci 200 FK, video 3,000 FK, aparat 1,500 FK, przewodnik 2,000 FK. Szczególnie podobało nam się Matadi, malownicze miasto zbudowane tarasowo na górskich zboczach. Jeśli wybierasz się do Angoli, proponuję wymienić pieniądze na tutejszym targu, to samo z kupnem jedzenia, lepsze zaopatrzenie i taniej w Matadi, po drugiej stronie jest tylko mała wiocha. Tu odetchnęliśmy i pożegnaliśmy się z nieco stresującym, ale zapewne oryginalnym dla zwiedzającego państwem Konga Demokratycznego.

Miejscowość obiekt cena w FK €/ 1os Czas ocena Uwagi
Kisantu ogród botaniczny 200 FK €0.3 2 h ok ISIC
      €0.3      

hotel w Matadinoclegi – w Kinszasie i w Kisante spaliśmy u misjonarzy, a jedyny hotel, z którego skorzystaliśmy, był w Matadi. Cenę negocjował nam prawnik, który wziął nas na stopa i znał właściciela. Hotel znajduje się w dzielnicy Ville Basse, tzn w samym centrum blisko katedry. Jest to kilkupiętrowy kolonialny budynek z dużymi balkonami, z widokiem na rzekę Kongo.

miasto hotel i adres N Nocleg cena za noc €/ 1os oc Uwagi
Matadi Hotel Mibingu, Ville Basse 1 pokój 1 łoże 8000 FK/ pok €6.9 wc, wiatrak, balkon
  W gościnie 3 Misje        
    4     €6.9 (1)    

transport – środkiem publicznym jechaliśmy jedynie z Kinshasy do Kisantu, gdzie miejsce w szoferce (2,000 FK) było droższe od paki (1,500 FK), ale w tym stresującym miejscu chcieliśmy już jak najszybciej wsiąść do wnętrza pojazdu, aby odpędzić się od złych spojrzeń lokalnych cwaniaczków, podających się za policjantów. W końcu i tak nas wyciągnęli na posterunek, ale samochód czekał na nas godzinę. Co z tego, że kierowca zrobił nam przysługę, kiedy na drogowych kontrolach, za wiezienie białych, policja wymuszała na nim haracz – nie wiemy ile płacił, ale kupiliśmy mu jedzenie jako rekompensatę. Dalszą część drogi jechaliśmy autostopem, a raz, kiedy policja nas nękała, uratował nas urzędnik imigracji, który po sprawdzeniu dokumentów, złożeniu mi życzeń urodzinowych, złapał nam ciężarówkę.

W Matadi wzięliśmy zbiorową taxi (partage) za 200 FK od osoby. Dojechaliśmy do części miasta najbliższej granicy, skąd spacerowaliśmy jakieś 2km. Istnieje alternatywa dojazdu najpierw do Boma, skąd można załapać się na 2-godzinny rejs motorówką do Sayo – stąd może byłoby łatwiej dojechać do Luandy (zobacz opis Angola).

dzień Trasa transport cena w FK €/ 1os czas Km
154 Kinshasa - Kisantu pick-up kabina 2000 FK €3.4 3 h 134
155 Kisantu - Matadi ciężarówka, autostop - - 5 h 238
156 Matadi - granica taksówka zbiorowa 200 FK/ os €0.3 - -
  transport miejski auto, jeep - - - -
        €3.7   372

visa

Wiza – swoje podanie składałem w Warszawie, ponad pół roku przed wjazdem do Konga Demokratycznego. Bardzo miły i zrelaksowany konsul, cena 105 USD, ważna na 1 miesiąc pobytu od deklarowanej daty wjazdu. Na wizę czekałem parę godzin.


Wizy można otrzymać w Kamerunie, Togo, Kongo-Brazzaville, Angoli.