English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

4.05 do 26.05.07, 22 dni, kurs bankowy 1€ = 660 F (CFA, Frank środkowo-afrykański)

warzenie piwazwiedzanie – Kameruńczycy wydają się mieć dwie pasje, łatwo zauważalne na każdym kroku – piłkę nożną i piwo. Nasz pierwszy kontakt z ich światem miał miejsce podczas trekingu w przyjemnej górskiej scenerii z Koza do Mokolo, gdzie trafiliśmy w jednej z wiosek (Djinglija) na dzień targowy. I co widzieliśmy? – całą wioskę zebraną na głównym placu. Tańczące, grające, rozbawione i nieźle wstawione towarzystwo, pijące z kalebasowych półmisków kukurydziane piwo, warzone domowym sposobem. Drugiego dnia, mijając kolejne wioski, znowu trafiliśmy na targ i znowu mieszkańcy pili. I tak będzie już w Kamerunie cały czas na naszej trasie, pijane wioski i pełne bary miejskie, piwo widoczne wszędzie, ale przy tym wesoło i pogodnie, bez pijackich awantur.

W okolicach Rhumsiki ruszyliśmy w góry Mandara, podziwiając ciekawe formacje skalne. Spacerowaliśmy bez przewodników, bo nie jest to wielka filozofia nawigacyjna, zresztą jest się kogo pytać o drogę. W jednej z wiosek trafiliśmy na pogrzeb. Prowadzona przez wodza tańczyła cała wioska, dziko i spontanicznie, ale nie wiem ile w tym było prawdziwego tradycyjnego tańca w transie, a ile zwykłego pijaństwa, bo alkoholu przy tym nie żałowano (a jakże!).

Skorzystaliśmy też z prawa granicznego ruchu bezwizowego i udaliśmy się w odwiedziny do jednej wiosek w Nigerii – inny język, pieniądz, władza, ale ludzie równie pogodni i uśmiechnięci (krótka relacja w "Nigeria").

RhumsikiNasz treking wyglądał następująco – wyruszyliśmy z Rhumsiki o 7 rano szutrową drogą do wioski Gomba (6km), a stąd już małą dróżką kierowaliśmy się do Kila. Potem trzeba było wdrapać się na górę do wioski Kila Górna (14km od Rhumsiki). Dołączyliśmy do maszerującego w tym kierunku miejscowego, daliśmy mu 100 CFA za pokazanie trasy. Dotarliśmy tam o 11 i trafiliśmy na poniedziałkowy targ połączony z pogrzebem. Stąd późnym popołudniem ruszyliśmy do wioski Gora i Roufta, a spaliśmy jeszcze dalej, w chatce poznanego Murzynka w połowie drogi do Mourou (zabili koguta na naszą wspólną kolację). Łącznie 2 godziny spacerku i kolejne 6 km. Dnia następnego ruszyliśmy przed 7 rano, przeszliśmy przez Mourou, gdzie pokręciliśmy się po okolicy, bo też są tu ciekawe skalne formacje. Później kontynuowaliśmy marsz już drogą dla jeepów aż dotarliśmy do głównej drogi Rhumsiki – Mokolo. Drogę tylko przecięliśmy i zeszliśmy bardzo stromym zejściem w dół doliny (3 godz, 12 km od rana), omijając wielką ciekawą wolno stojącą skałę (Rhumsiki Peak) od południa. Na dnie doliny leży koryto rzeki – to jest nieoficjalne przejście graniczne z Nigerią (graniczny ruch bezwizowy podobno jest legalny). Doszliśmy do kilku domków i nie za bardzo było wiadomo na którą przełęcz trzeba by się teraz wdrapywać. Dorwaliśmy w końcu jakiegoś dzieciaka, pracującego z matką w polu i wzięliśmy go jako przewodnika na szczyt za 550 CFA (1,5 godz, 2 km od momentu zejścia do doliny). Chyba chłopak się wystraszył wielkości kwoty, bo po doprowadzeniu nas na górę towarzyszył nam jeszcze do nigeryjskiej wioski Sani, gdzie relaksowaliśmy się koło wiejskiej studni. Podziwialiśmy ciekawe wysokie kaktusowe płoty, zajadaliśmy się owocami mango i nawiązywaliśmy liczne znajomości z miejscowymi. Popołudniu wróciliśmy do Kamerunu (dystans Sani – Rhumsiki, 3km). Chłopiec opuścił nas dopiero gdy byliśmy już na głównej drodze. Z głównej drogi warto zrobić sobie parę skoków w bok na pobliskie skałki dla niezłych widoczków. Łącznie podczas 2-dniowego trekingu średnio intensywnym marszem, pokonaliśmy dystans 37 km. Właściciel gospody Kirdi Bar, zwany Don Kichot, organizuje podobny treking po okolicy, 1 lub 2-dniowy, wstępnie za 12,000 CFA za dzień od osoby wliczając przewodnika, nocleg i wyżywienie.

Kamerun najpierw okupowali Niemcy, później zmienili ich Francuzi i Anglicy. Śmiałe plany mieli także Polacy, którzy planowali w okolicach Limbe utworzyć własną kolonię (Szlak Rogozińskiego). Obecnie w kraju używa się dwóch oficjalnych języków – francuskiego i angielskiego, a oprócz tego jest tutaj zarejestrowanych blisko 300 lokalnych dialektów. Ledwo co nauczymy się zwrotów „dzień dobry” i „dziękuję” w tutejszym języku, to okazują się one zupełnie nieprzydatne już kilkanaście kilometrów dalej.

Jedną z ciekawszych rzeczy, jakich dowiedzieliśmy się na miejscu, to istnienie mini-królestw. Na pozór nawet zwykła mała wioska jest często odrębnym państewkiem, na czele której stoi "fon". Władca taki pełni nie tylko funkcję reprezentacyjną, ale jest również mediatorem pomiędzy swoimi podwładnymi a władzą państwową. Posiada też pewne uprawnienia – rozstrzyga lokalne spory, wyraża zgodę na czyjeś osiedlenie, zakup ziemi, może także wyrzucić niechcianych gości np. białych pracowników. Niedostosowanie się do jego polecenia możne okazać się błędem. Tajemnicze wypadki się zdarzają, a podwładni będą kryć swego króla i policja federalna nie znajdzie chętnych do współpracy. Wiele rzeczy i zwyczajów wciąż odbywa się tradycyjnym sposobem, a niektóre z nich pozostaną niezrozumiale dla przybyszów z zewnątrz.

Sułtan w Nigrze posiadał 4 żony (maksymalna liczba na którą zezwala Islam), ale tutaj podwładni wybierają fonowi wybranki. Ten z Kumbo posiadał ich już ponad 150 (jeśli mu się nie spodoba wybranka, możne ją podarować w prezencie np. kumplowi). Bardzo ciekawą osobą był sułtan Ibrahim Njoya z Foumban, którego pałac i muzeum zwiedziliśmy. Na początku XX w wymyślił on własną religię (mieszanka chrześcijaństwa, islamu i animizmu), kalendarz, a nawet pismo (to jedyny lokalny alfabet wykorzystywany po dzień dzisiejszy w Afryce Zachodniej). Żon miał aż 600, bo szukał ideału – mimo iż był inteligentny, chyba nie wiedział, że takowy nie istnieje.

W Foumban polecam odwiedzić część miasta zwaną Village des Artisans, gdzie artyści wystawiają ciekawe wyroby skórzane, drewniane lub brązowe. My, ze względu na ograniczenie bagażu do niezbędnego minimum wagowego, tylko pooglądaliśmy sobie te pamiątki. Miasto te jest też ostatnią ostoją islamu, dalej na południe meczety i muzułmanie są już zdecydowaną mniejszością.

Podobały nam się spacery w okolicach Ring Road (Kumbo), łagodny klimat na wysokości blisko 2000 metrów, zielono i deszczowo, góry, jeziora i wodospady - cóż za odmiana po 4 miesiącach szarości i upałów. Wyciągamy kurtki gore-tex. W końcu statystyki nie nadaremnie informują, iż w Kamerunie opady są jedne z najsilniejszych w Afryce, a pora deszczowa właśnie wkraczała.

W okolicy zwiedzamy jeszcze Bamessing, gdzie w Prespot Centre mogliśmy zobaczyć cały proces powstawania wyrobów ceramicznych wypalanych z gliny. Płaci się co łaska, ale my musieliśmy ich uprzedzić, że jesteśmy plecakowiczami (backpackerami), a nie bogatymi turystami. Zgodzili się w końcu na opłatę 1500 CFA od dwóch osób, ale wolny datek to była myśl rzędu minimum 5000 CFA. Popołudniu wyjechaliśmy sobie motorem w pobliże Sabga Hill, aby stamtąd powrócić pieszo w dół górskimi ścieżkami. Niestety, opadła gęsta mgła, a po ulewnym deszczu wezbrały rzeki i droga odwrotu została nam odcięta przez naturę. Przedzieraliśmy się przez gęstą roślinność na urwistym stoku, bezpośrednio w kierunku jedynego światełka, jakie dobiegało z domku w dolinie. Gospodarze byli bardzo wystraszeni i dopiero po długich nawoływaniach, mały chłopczyk swoją łamaną angielszczyzną wytłumaczył nam drogę powrotną. Jednak szybko wróciliśmy do nich, bo wskazana ścieżka była już zalana rwącym potokiem. Po naleganiach, w końcu cała rodzinka (staruszka i trójka dzieciaczków) ruszyła okrężną drogą, aby wyprowadzić nas na główną drogę. Kobieta szła przodem z lampą naftową i cały czas coś szeptała, odganiając w ten sposób złe duchy, które wiadomo, w Afryce chodzą nocami. Jesteśmy wdzięczni tym prostym biednym ludziom, że mimo własnego strachu zaprowadzili nas w nocnych ciemnościach (uprzednio zaoferowali nam nocleg u siebie, ale wiedzieliśmy, że nasz gospodarz, u którego spaliśmy, będzie się martwił o nas gdybyśmy nie wrócili na noc). Kiedy późno w nocy wracaliśmy wyczerpani, już w centrum naszej wioski, nagle drogę zastawiło nam kilku osiłków w kominiarkach. Wtedy pomyślałem, że w końcu skończyła się moja fortuna. Na szczęście zamaskowani mężczyźni okazali się nie być przestępcami tylko gwardią pilnującą bezpieczeństwa "fona". W tej małej wiosce prawo królewskie zabrania spacerów po godzinie 23, nas białych jednak puszczono bez aresztowania.

tańce koło BafoussamZ lokalnym folklorem mieliśmy też sporo szczęścia. W Bandjoun (koło Bafoussam), w jednej z najlepiej zachowanych "cheferia" (domków szefów wioski, stojących niżej w hierarchii od fona), co 2 lata odbywają się tańce w tradycyjnych przebraniach - akurat trafiliśmy, a było to ciekawe niekomercyjne doświadczenie. Nie trzeba jednak dodawać, że przed tańcami piwsko lało się strumieniami. W Cheferia znajdują się ciekawe przykłady tradycyjnej architektury ludu Bamileke, wielkich, jak na Afrykę, drewnianych budowli. Jest też ciekawe muzeum, choć niestety drogie. Trzeba było długo namawiać odźwiernego na zaakceptowanie naszych legitymacji studenckich ISIC – ale zniżkę dostaliśmy.

Barombi Mbo Lake to jeziorko wewnątrz krateru, miłe miejsce, ale nic specjalnego. Przed wejściem na teren jeziorka jakiś człowiek odpowiedzialny za otworzenie drogi zamkniętej łańcuchem oznajmił nam, że trzeba płacić. Żadnego cennika jednak nie było, więc zacząłem mu tłumaczyć, że to tylko dla samochodów, a my idziemy przecież pieszo. Od razu powiedział „zgoda”, a mnie zatkało, bo właśnie zacząłem się nakręcać do następnej kłótni. Stąd „upstation”, miejsce gdzie kończą kurs miejscowe zbiorowe taksówki, pozostało już tylko 15 minut spacerku. Pobyt na brzegu był jednak relaksujący, a zanurzenie w wodzie wprost fantastyczne, ponieważ jest ona podgrzewana (przez wnętrze naszej planety) do idealnej temperatury.

Postanowiłem zdobyć najwyższą górę Afryki Zachodniej i Środkowej, Mt. Cameroon (4095m). Miejscem startu jest Buea, około 900m npm. Sprawa zezwoleń jest jednak nieklarowna – przed wejściem na szlak jest tablica informująca, że nie można wchodzić bez zezwolenia, nic natomiast nie wspomniano o tragarzu i przewodniku. Oficjalny cennik Mt. Cameroon Ecotourism Organisation (mountceo@yahoo.uk) wygląda następująco: zezwolenie – 3000 CFA za dzień; opłata administracyjna 2000 CFA za dzień; przewodnik 6000 CFA za dzień (max. 5 osób); tragarz – 5000 CFA za dzień (max. 15 kg). Niestety, zdobycie szczytu nawet w jeden dzień trzeba liczyć pod względem finansowym jako 2 dni. Oczywiście tras na szczyt jest kilka, możliwe więc są dłuższe eskapady. Możliwe jest też wypożyczenie sprzętu kempingowego.

Presbiterian Hostel stanowi perfekcyjną lokalizację do porannego wyjścia, jeśli decydujemy si na najkrótszą i najszybszą drogę zwaną „Guinness Route”. Po wyjściu z bramy kierujemy się w prawo ulicą do góry (nie główną szosą) i na skrzyżowaniu (1 km) skręcamy w prawo za strzałkami namalowanymi na asfalcie (co roku ostatniego weekendu stycznia odbywa się maraton na szczyt i z powrotem) i serpentyną do góry drogą pół kamienistą na szczycie Mt. Cameroonpół polną, aż do anteny przy jakiś oficjalnych zabudowaniach (dobrze tu być jeszcze przed świtem unikając potencjalnych pytań dlaczego idziemy bez przewodnika), Stąd droga przechodzi do góry w polną i na polance rozpłaszcza się. Z lewej strony mijamy tablicę witającą nas w parku Mt. Cameroon, a po kilkuset metrach po prawej stronie miniemy okrągły betonowy zbiornik z blaszanym dachem. Tu najistotniejsze – kontynuując drogę, po minięciu zbiornika, skręcamy pod kątem prostym w pierwszą dróżkę w prawo. Cała droga oznakowana jest białą farbą, lecz niestety właśnie opisany pierwszy zakręt jest nieoznaczony, ja poszedłem naturalnie prosto, przez co wpuściłem się w ścieżkę pracowników lasu (gdzie tkwił błąd zorientowałem się podczas zejścia). Błądziłem trochę na początku szlaku, jednak po dwugodzinnej dezorientacji przypadkiem znalazłem drwali, którzy skierowali mnie na właściwą ścieżkę, którą już bez trudów orientacyjnych wpełzałem po stromym zboczu wulkanu. Idąc lasem dojdziemy w końcu do pierwszej chatki, położonej na 1875m. Tu ostatni raz gwarantują nam nabranie wody, jak i można zatrzymać się w prymitywnych pokoikach na nocleg. Minąłem jeszcze domek 1B, a dalej już stromym podejściem doszedłem do chatki nr 2 na wysokości 2860m (chatka 1A do 2, 2 godziny). Ta leży już na odsłoniętym, bezdrzewnym zboczu. Tutaj niestety jeden z wracających lokalnych przewodników doczepił się do mnie o zezwolenie na tyle agresywnie, że dałem mu depozyt 10,000 CFA, który miał być do zwrotu – jego klient był świadkiem. Wodę uzupełniłem ze stojących beczek gromadzących deszczówkę. Stąd przez chwilę podejście nie było najgorsze, ale w końcu znowu zamieniło się w stromą wspinaczkę. Tak już było do chatki nr 3 (3740m, 1h 50 min). Po przerwie, spowodowanej prawie zerową widocznością, w końcu mgła trochę przerzedziła się. Ruszyłem przyjemną ścieżką na szczyt (4095m, 30 min). Teraz pozostało mi już tylko celebrować moment wejścia. Miałem szczęście - chmury odsłoniły piękne widoki podczas zejścia, więc nasyciłem oczy wystarczająco, a do Buea zszedłem (a raczej zbiegłem w 3h 40min) prosto na pyszną kolację, z którą czekała Ewelina. Łączny dystans wynosi 37 km, ale jeśli zacząć wcześnie rano to jest szansa powrotu tego samego dnia. Łącznie zajęło mi to 13,5 godziny wliczając blisko dwugodzinną stratę spowodowaną błądzeniem na początku drogi. Drugiego dnia musiałem jak lew walczyć o swoją należność, bo oczywiście babki w biurze Mt. Cameroon Ecotourism upierały się, że przewodnik, a nawet tragarz jest obowiązkowy. Kazały mi nawet jeszcze dopłacić, bo, jako że byłem na szczycie tego aktywnego wulkanu, to trzeba to liczyć jako treking 2-dniowy. Ja postawiłem twardo na swoim, w końcu nie było żadnego oficjalnego pisma. Wywalczyłem zwrot 5000 CFA, a drugie 5000 CFA pozostało jako opłata za zezwolenie.

W Douala, największym mieście kraju, mieliśmy okazję podziwiać defiladę z okazji Dnia Afryki – wojsko, policja, studenci i partie polityczne, jak za naszych 1-wszo Majowych pochodów.

W stolicy, w Yaounde, gościliśmy u Martina, naszego miłego internetowego gospodarza. W ciągu dnia załatwialiśmy nowe wizy do krajów ościennych, próbowaliśmy też odebrać namiot z poste restante – nie licz jednak na szefostwo poczty, praca i dobro klienta to pojęcia jeszcze nie odkryte. Z internetu też nie korzystaliśmy zbyt wiele, bo ciągle przerwy w dostawie prądu nam to uniemożliwiały.

Wjeżdżając na południe kraju, jeszcze tylko policja na drogowych rogatkach, daje nieumiejętny popis wymuszania łapówek – ja jednak stanowczo i z uśmiechem odmawiam, rzekomo obowiązkowego, płacenia za: rejestracje, braku całej gamy szczepień (tak naprawdę obowiązkowe jest tylko na żółtą febrę), nieważnej wizy, złych pieczątek i kto wie czego jeszcze nie wymyślą. Jedynie raz z kierowcą autobusu mieliśmy poważniejszy zatarg, gdyż on widząc, iż nie chcemy płacić tak popularnej tutaj łapówki za „nic”, nie chciał czekać na mozolną biurokrację wypisywania naszych danych. Postanowił wyrzucić nas z opłaconego już pojazdu. On ściągał plecaki z dachu, a ja wrzucałem je do środka, latając miedzy autobusem i policja. Na szczęście paru pasażerów stanęło w naszej obronie i nie zostawiono nas w środku nocy w polu przy posterunku niemiłej policji. Z takimi to przygodami wyjeżdżamy z ciekawego i mimo wszystko przyjaznego Kamerunu.

<
Miejscowość Obiekt cena w F €/ 1os czas ocena Uwagi
Rhumsiki   600 F/ 2os €0.5     napiwki dla przewodników
Foumban Palais Royal 2000 F €3.0 1 h ok przewodnik anglojęzyczny
Bamessing Prespot Centre 1500*F/ 2os €1.1 45' ok proces wypalania z gliny
treking koło Sagba Hill 1000 F/ 2os €0.8 1,5 h ok napiwek za odnalezienie drogi
Bandjoum
cheferia plemienia Bamileke, muzeum
500*F/ os €0.8 1 h ok bez ISIC 2000 F, aparat 1000 F
tańce 500 F/ 2os €0.4 2 h ok napiwek dla przewodnika
Mt Cameroon zezwolenie za treking 5000 F €7.6   warto  
Drwal 500 F €0.8   ok napiwek za odnalezienie drogi
      €15.0      

w gościnie na szlakunoclegi – ale ulga, większość hotelików w Kamerunie ma tablicę z wypisanymi cenami pokojów. Nie robią cię w balona - czasami tylko twierdzą że nie ma tych najtańszych.

W Rhumsiki polecamy gospodę Kiroi Bar, której właścicielem jest Don Kichot, bardzo konkretny człowiek, choć pierwsze wrażenie nie było dobre. Oprócz przyzwoitej ceny za nocleg, oferuje on również posiłki, no i chociaż najtańsze one nie są, to jednak stek pieprzowy („steak au poivre”) jest wprost rewelacyjny (2500 CFA za porcję z frytkami), tak samo pizze i chleb domowego wypieku.

W Roufta (na trasie trekingu w Rhumsiki), zostaliśmy zaproszeni na nocleg. Zwykle za taką gościnę nie dajemy pieniędzy, ale że nie mieliśmy z sobą żadnych artykułów spożywczych do rozdania, to daliśmy biednym gospodarzom trochę gotówki, którzy dla nas zabili kogucika (łącznie 3000 CFA/ 2os, ale 1000 CFA wliczyłem w koszty “jedzenie”).

W Bamessing cena 2500 CFA powinna być za osobę, ale wzięli za nas dwoje.

miasto hotel i adres N Nocleg cena za noc €/ 1os oc Uwagi
Mora
Auberge Massif Mora, LP
1 domek, 1 łoże 4000 F/ domek €3.0 wc, prysznic, prąd
Rhumsiki
Kirdi Bar, LP
2 Domek 2500 F/ domek €1.9 5 bardzo prosty
Roufta
w gościnie
1 Domek 2000 F/ 2os €1.5   co łaska
Maroua
Auberge de Voyageur, LP
1 pokój 2os 5025 F/ pok €3.8 5
wc, prysznic, syf, 500 CFA nie miał wydać
Foumban
Hotel Bean Regarde, LP
1 Pokój 3000 F/ pok €2.3 8 czysto, balkon
Bamessing
Prespot Centre
1 Domek 2500*F/ domek €1.9 9 woda, kuchnia
Loum
Cerrefour
1 Pokój 4000*F/ pok €3.0 7 wc, prysznic, wiatrak
Buea
Presbyterian Church Synod Office, LP
2 Pokój 4000 F/ pok €3.0 7 Czysto
Douala
w gościnie
2 Pokój 2000*F/ pok €1.5   wc, AC, TV, co łaska
Kye Ossi
Le Memroz Auberge
1 Pokój 3000 F/ pok €2.3 6 prąd, pościel, brak wody
 
Na dziko
1 na trekingu        
 
W gościnie
6 couchsurfing (4)        
 
W transporcie
2 minibus, na dworcu        
    22     €30.6 (13)    

minibus utknął w błocietransport – nie pobierają opłaty za bagaż! Odkryliśmy także, że kierowca na zwykłym motorze potrafi zabrać dwóch pasażerów z dwoma wielkimi plecakami i dwoma małymi plecaczkami.

Z Ngaoundere można do Yaounde pojechać sobie pociągiem, który kursuje codziennie wieczorem.

W Kumba, aby dostać się nad jezioro, należy złapać zbiorową taksówkę do upstation w Barombi, potem iść 10 min pieszo (nie płać opłat jeśli idziesz pieszo). Wyjeżdżając z Kumba również warto złapać taksówkę zbiorową, bo dworzec jest trochę daleko, na wylotówce w stronę Buea.

Do Buea wysiada się na cerrefour, skąd trzeba dojechać do centrum na górę miasta.

Na dworcach autobusowych można zostawić bagaż i wyskoczyć „na lekko”, można też się przespać na ziemi.

Oto dwa wybrane ciekawe przykłady podróżowania po Kamerunie:

1 – uff, ostatni podróżny wsiada. Przezornie przesunęliśmy się na środkowe miejsca na tylnym siedzeniu, bo te koło okna mają stalowe nadkola wrzynające się w nerki. Jesteśmy w górach, kameruńska droga szutrowa, zmoczona deszczem. Nie wybraliśmy tego rupiecio-złoma, po prostu nic innego nie jechało w naszym kierunku. Jedziemy małą dwudrzwiową osobówką, 4 osoby z tyłu, tyle samo z przodu (kierowca siedział z boku i z trudem sięgał do pedału gazu i drążka do biegów, który był pomiędzy nogami pasażera). Na dokładkę 2 osoby siedziały na dachu, a bagażnik wyładowany był koszami mango, tak że przewyższały pojazd. Najgorzej było, gdy gasł pod górkę, bo zapalał tylko na rozruch (czyli pchamy razem), poza tym ze stacyjki zamiast kluczyków wystawały dwa druciki, które należało ze sobą połączyć. Ale póki samochód się toczył, zarabiał na właściciela.

2 – innym razem planowaliśmy krótki przejazd, zaledwie 41 km. Niestety, minibus jadący w naszym kierunku, czekał pusty, a z doświadczenia wiemy, że „napełnienie” go może trwać godzinami. Poszliśmy więc na stopa (płatny) i już niedługo siedzimy w prywatnym samochodzie. Daleko jednak nie ujechaliśmy, bo złapaliśmy gumę. Kierowca leniwie wyciągnął zapasowe koło, po czym stwierdził, iż nie ma lewarka. Szliśmy więc pieszo do następnego skrzyżowania, tam szansa na większy ruch. Doczekaliśmy się i tym razem jechaliśmy małą ciężarówką. Dojechaliśmy na wiejski targ i tu kierowca przez godzinę kupował banany. Po załadowaniu ruszyliśmy, ale nie na długo. Na kolejnym punkcie kontrolnym szofer wdał się w ostrą krzykliwą dyskusję, której efektem była leżąca pod kołami belka najeżona gwoździami, podłożona przez porządkowych. W końcu rozwiązali i ten problem, ale niedaleko kolejny przymusowy postój – brakło paliwa. Po godzinie pomocnik wrócił z dwiema plastikowymi butelkami benzyny, ruszamy. No, ale co to za huk i trzask, jeszcze chwila i do kabiny zaczął się wtłaczać z silnika czarny smog. Na szybką ewakuację nie było szans, bo w tylnych drzwiach szoferki nie zamykała się klamka, tylko związana sznurem zasuwka. Jakoś jednak rozwiązali węzły i mogliśmy wyskoczyć na zewnątrz. Prawdopodobnie wlali złe paliwo. Maszyna ruszyła jednak dalej, chociaż nie potrafiła wjechać nawet na niewielkie wzniesienia. Przy większości podjazdów musieliśmy wysiadać, a samochód brał rozpęd i z niemożliwym warkotem silnika, popychany przez pasażerów, wpełzał na szczyt. Jechaliśmy, jechaliśmy, już dobre 5 minut bez postoju, chyba rekord. Nagle siedząca obok mnie kobieta, z dzieckiem na kolanach, chwyciła się mnie kurczowo i wrzeszczała – bo wypadły te wiązane drzwi. Zreperowaliśmy drzwi, dziecko podano na wszelki wypadek na przednie siedzenie, a kobieta dostała zadanie trzymanie metalowego suwaka, aby sytuacja się nie powtórzyła. Kierowca i załoga już dawno przestali się stresować, śmiali się przy każdej okazji, inaczej by chyba tego nie wytrzymali. Co jakiś czas puszczały nerwy któremuś z pasażerów, ale tak szybko jak wybuchał, tak samo szybko wszystko wracało do normy (a ja już w tym widziałem sytuację wartą opisania, więc też odbierałem każde nowe wydarzenia jako atrakcję). To jeszcze nie wszystko, bo znowu brakło paliwa – teraz miałem okazję zobaczyć, że pojazd nie posiadał baku, lecz normalny 5-litrowy plastikowy kanister z podłączonymi do niego gumowymi rurkami. Mniejsza już z tym, bo po 6 godzinach pokonaliśmy w końcu dystans niepełnego maratonu, a kierowca trzymał fason do ostatniej chwili – stanął na wysokości zadania i zakończył tą komedię w najlepszym stylu – zahaczył o stragan z warzywami.

dzień Trasa Transport cena w F €/ 1os Czas km
114 Kousseri - Mora Auto 2000 F €3.0 2 h 212
115 Mora - Kujepe Motor 2000*F €3.0 45' 30
115 Kujepe - Koza Minibus 500 F €0.8 1 h 15
115 i 116 Koza - Mokolo Pieszo - - 4 h 19
116 Mokolo - Rhumsiki motor w 2os 4000*F/ 2os €3.0 1 h 48
119 Rhumsiki - Mokolo Ciężarówka 1500 F €2.3 2,5 h 48
119 Mokolo - Maroua Minibus 1000 F €1.5 1,5 h 81
120 Maroua - Ngaoundere Autobus 5000 F €7.6 8 h 519
121 - 122 Ngaoundere - Banyo - Foumban 2x minibus 9000 F €13.6 21 h 607
123 Foumban - Kumbo 7-place 2500 F €3.8 3 h 100
123 Kumbo - Riba + powrót 2x jeep - - 2x 15' 2x 4
125 Kumbo - Bamessing Minibus 1500 F €2.3 2 h 70
125 Bamessing - Sabga Hill motor w 2os 500*F/ 2os €0.4 10' 5
125 Sagba Hill - Bamessing Pieszo - - 5 h 15
126 Bamessing - Bamenda 7-place 1000 F €1.5 30' 40
126 Bamenda - Bafoussam Minibus 1200 F €1.8 1,5 h 80
126 Bafoussam - Bandjoun taksówka zbiorowa 300*F €0.5 20' 15
126 Bandjoun - cheferia + powrót 2x taksówka zbiorowa 2x 150 F 2x €0.2 2x 10' 2x 5
126 Bandjoun - Loum Autobus 1500*F €2.3 4,5 h 150
127 Loum - careffour Tombel auto + pieszo 700 F/ 2os €0.5 10' + 20' 6 + 2
127 carrefour Tombel - Kumba Ciężarówka 2000*F/ 2os €1.5 3,5^h 33
127 Kumba - Mbo Lake + powrót 2x taxi zbiorowa 2x 200 F 2x €0.3 2x 5' 2x 3
127 Kumba - Carrefour Buea Autobus 1500*F €2.3 3 h 65
127 + 129 Carrefour Buea - Buea + powrót 2x taxi zbiorowa 2x 200 F 2x €0.3 2x 15' 2x 6
129 Buea - Limbe minibus 600 F €0.9 30' 20
129 Limbe mile 4 - centrum + powrót 2x taxi zbiorowa 2x 200 F 2x €0.3 2x 10' 2x 6
129 Limbe Mile 4 - carrefour minibus 300 F €0.5 10' 8
129 carrefour - Douala 7-place 1000 F €1.5 1 h 60
131 Douala - Yaounde autobus 2000 F €3.0 3,5 h 233
135 Yaounde - Ebolowa Autobus 1500 F €2.3 2,5 h 168
135 Ebolowa - Ambam Minibus 1000 F €1.5 2 h 91
135 Ambam - Kye Ossi Autobus 500 F €0.8 30' 32
  transport miejski taksówka, motor 4250 F/ os €6.4 - -
        €70.8   2820

wizy – o swoją wizę ubiegałem się w Ndżamenie. Koszt 50,000 CFA (79 €), ważna na okres czasu jaki zadeklarujemy, jednak nie dłużej niż 3 miesiące. Czekałem jeden dzień.

Kamerun posiada swoje placówki w Nigerii, Senegalu, Wybrzeżu Kości Słoniowej, Czadzie, Kongo, Gwinei Równikowej, Etiopii, Gabonie, Republice Środkowo-Afrykańskiej.