Więcej relacji o Iranie w artykule z 2009/2010 roku tutaj
16.09 – 22.09.1999 (6 dni)
Jesteśmy w Iranie na śmiesznie, cudownym pustkowiu. Jedziemy dolinką, a wokół suche brązowe pustynne wzgórza. Wszystko pisane w robaczkach (po persku), więc skąd mam wiedzieć która toaleta jest męska? Kursy walut oferowane przez cinkciarzy były nie do przyjęcia, więc jedziemy bez kasy. Znowu umieram z głodu, o 1.00 postój na posiłek. Chcę coś kupić, ale mam tylko liry tureckie. Irańczyk chce mi pomóc, ale nie umiemy się dogadać. Jestem tak głodny, że kasa nie ma znaczenia, płacę 2$ nie wiem za co i mówią, że mało. Irańczyk dopłaca resztę ze swoich i zaprasza do stołu. Okazało się, że kupiłem dla całej trójki, ryż z kebabem, kolą i ich czymś tam. To coś to ichniejszy chleb, dziwny. Rano gościu częstuje mnie tym chlebem (świeżym) z tuńczykiem – pycha.
"Isfahan 18/19.09.99"
Gdyby ktoś teraz zapytał mnie co sądzę o Irańczykach i Iranie, nie wiem jakimi słowami mógłbym to opisać. Przeogromnie pozytywne zaskoczenie.
Do Teheranu wjechaliśmy w piątek, więc w Dniu Modlitwy, wszystko pozamykane. Wspólnie z Holendrami decydujemy się na natychmiastowy wyjazd do Isfahanu – tzw. irańskiego Krakowa. Wymiana pieniędzy na ulicy, taksówką na dworzec autobusowy w 6os + bagaże + kierowca. Bierzemy zwykły autobus i po 55h dojeżdżamy na miejsce odpoczynku. Wspólnie bierzemy pokój 4-os i 2os dla dziewczyn. Idziemy na miasto nocą, cudownie, ciepło, ludzie sympatyczni. Ludzie nas nie odstępują, każdy chce powiedzieć: „Hello Mister“, nawet kobiety w czadorach mówią do mnie, śmiejąc się i uciekając, jak w przedszkolu. Każdy chce z nami porozmawiać, usłyszeć coś od nas. Jak tylko ktoś potrafi posklejać jakieś zdanie po angielsku, podchodzi, pyta się skąd jesteśmy, powie: „Welcome to Iran“, poda rękę i odejdzie zadowolony. Jak ktoś potrafi coś więcej, to robi się zbiegowisko, tłumy ludzi, kilkadziesiąt otacza nas bezpośrednio, a reszta się przygląda. Patrzę się na most, ktoś mi macha, odmachuję i od razu każdy po kolei macha i woła, pozdrawia i przekrzykuje się, to on chce być usłyszany i czeka na odpowiedź. Od razu zapraszają do siebie, służą pomocą, są zadowoleni, że obcy przyjechał zobaczyć ich kraj i starają się zrobić jak najlepsze wrażenie – udało się im.
Kupiłem sobie w końcu jasne cieniutkie spodnie, koszulkę i sandały. Nazajutrz wieczorem idziemy do ekskluzywnej restauracji, ucztujemy za 3$. Po ciekawych miejscach, jak główny plac i znane mosty, chodziliśmy ponownie do późna w nocy. W hotelu spotykamy mnóstwo ludzi, ciekawych, wspólnie się bawimy, potem trochę poćwiczyć przed Himalajami, wykąpać się, wyprać i jest już 3.20 nad ranem. Ale nasze hasło wyprawy brzmi: „Nie śpij, będziesz spał jak będziesz stary“. Holendrzy piją wodę z kranu, jedzą sałatki, twierdzą, że tutaj nic nam nie grozi, to nie Indie. Zamówiłem dzisiaj sok pomarańczowy, chyba był wymieszany z wodą i nie wiem, czy nie mam ameby. Mimo to nadal myjemy zęby w wodzie mineralnej.
Jedziemy nocnym autobusem do Shiraz. Koło mnie sadzają 16-letniego chłopca, mówi po angielsku. To czego się dowiedziałem od niego, zainteresowało mnie, a równocześnie przeraziło. Oni są rzeczywiście odizolowani od świata, nigdy nie widzieli zachodniego filmu, nie wie co to Arizona, windsurfing, nie znają alkoholu, wierzą w Jezusa jako jednego z proroków, mają ograniczone kontakty z przyszłą żoną, nie lubią Rządu, nienawidzą USA za to, że wyrządzają im krzywdę i podkładają bomby, mordują ich, chcą zniszczyć Iran. Podejście do religii mają straszne. Wiele dowiedzieliśmy się od niego o ich tamtejszym życiu. Hometowi, tak miał na imię, też to odpowiadało, więc zaoferował się nam pomóc, był naszym przewodnikiem, pojechał z nami do Persepolis, nie pozwolił płacić za siebie. Krzyśkowi się podobało, w końcu jest z archeologii, na mnie...nie zrobiło większego wrażenia, resztki bram i kolumny, nic więcej. Wróciliśmy do Shiraz, oprowadził nas po mieście, my zaprosiliśmy go na obiad. Odprowadził nas na nocny autobus do Kerman, pomagał i załatwiał cały czas, nie chciał, by nas oszukiwano, ostrzegał przed oszustami. Na koniec powiedział Kasi, że był to najlepszy dzień w jego życiu. Dzisiaj po południu dotarliśmy do Bam i wybieramy się do średniowiecznego miasta, zrobiło na mnie prze, prze, prze, przeogromne wrażenie. Było cudownie, czas tam się zatrzymał. Nie widać nic współczesnego, stare opuszczone domy, meczet, szkoła, bazar itp. oraz zamek, który króluje nad resztą. Wszystko otoczone murem długości 1800m, zbudowane ze słomy i błota. Byliśmy tam 4h, po zachodzie słońca każdy zamilkł, wsłuchiwał się w muezinów, oglądał gwiazdy i prawdziwie bajkowy obraz miasta. Jest to już prowincjonalnie miasteczko, turystów na mieście prawie się nie spotyka, więc ludzie podwożą nas za darmo. W końcu zrobiliśmy sobie arbuzo – melono party, a jutro ruszamy do Pakistanu, na razie wszyscy nas straszą, że tam niebezpiecznie. Plan mamy prosty – 2 cele do zobaczenia i wiele przestrzeni do przejechania, trochę się obawiamy o własne bezpieczeństwo, szczególnie po ostatnich porwaniach. Będzie OK, ameba nas nie zżarła, to oni też sobie nie poradzą, a jeśli my nie damy rady, to kto da? Zdałem sobie sprawę, że kobiety w Iranie nigdy w życiu nie wyjdą na ulicę bez nakrycia głowy, przynajmniej na razie, czy to nie straszne?
Nocleg:
Isfahan – Amir Kabir Hostel pokój 4os 2*1500 T/os (1,8 $/noc)
Bam – Akbar Tourist Guesthouse pokój 6os 1500 T/os (1,8 $/noc)
Wyżywienie średnia 4,4 $/dzień
Opłaty i wstępy:
Isfahan – przedłużenie wizy o kolejne 6 dni 1400 T (1,7 $)
muzeum 660 T (0,8 $)
meczet na Eman Khomeini Square 1000 T (1,2 $)
Persepolis 670 T (1 bilet na 3os) (0,8 $)
Średniowieczne miasto Bam 1000 T (1,2 $)