English version - Polska wersja - version Espanola: English version  Wersja polska  Version espanola
  • Strona główna
  • Moje podróże
  • Podróż marzeń -
    Siłami Natury
  • Australia podróże,
    wiza studencka itd
  • Warto zwiedzić (zdjęcia)
  • Polecam - książki,
    filmy, sprzęt itd
  • O sobie
  • Świat oczyma Eweliny
  • Kontakt

Himalaje 1999

WstÄ™p Europa Turcja Iran Pakistan Indie cz.I Nepal Nepal treking Indie cz.II Powrót Zakończenie

Nepal treking

październik/listopad 1999

Jiri - Namche Bazar - Mt. Everest Base Camp - Gokyo Ri - Namche Bazar - Jiri

Dzień po dniu:

1 - Jiri 1860m. Wyruszyłem na szlak, zacząłem powoli, szczególnie pod górę. Po drodze niespodzianka – poznany Nepalczyk pomógł mi okroić kij dla mnie, a później nic nie mówiąc (dowiedziałem się przy płaceniu) postawił mi mleczną herbatę, miło. Idę dalej, po drodze spotykając parę Amerykanów, oczywiście z lżejszymi plecaczkami. Idę dalej, spokojnie, mijam gościa, kiepsko wygląda, pytam się czy wszystko w porządku, odpowiada, że nic nie jadł od rana i go trochę wstawiło. Patrzę na plecak – alpinus, a więc Polak. No to jemy chlebek z dżemem, potem już idziemy razem. Bierzemy wspólny pokój wcześnie, ale myślę, że na 1-wszy dzień wystarczy. Cena za nocleg śmieszna, 0.14$, żarcie droższe, ale nie strasznie. Bhandar 2200m.

2 – Drugi dzień, przynajmniej słońce świeci. Trafiamy na targ w jednej z wsi, pierwszy raz zdecydowałem się na owoce (pomarańcze), myślę, że nie zaszkodzą. Pierwszy raz też piję wodę z jodyną, da się pić, nawet ma swój urok. Gayem 3155m.

3 – Budzimy się trochę otumanieni, zbyt dużo marszu wczoraj (aczkolwiek powoli, nawet Łukasz mi odchodził) i trochę zbyt wysoko. Biorę codziennie witaminę B i aspirynę (dla rozrzedzenia krwi). Idziemy dalej mijając przełęcz 3500m (już trzecia), najwyższy punkt między Jiri a Namche Bazar. Cały czas deszczyk, pod koniec prawie mokrzy. Ringmo 2800m.

4 – Leje w nocy, cały dzień, noc i trochę 5-go dnia. Rano Łukasz nie je śniadania (w zemście po niestrawnościach po wczorajszej szarlotce), ja zamawiam i czekam aż deszcz ustanie. Mieliśmy się spotkać w następnej wsi (2g.), ale już go nie dogoniłem. Cider mi zasmakował, ale droga straszna, mokry, cały dzień. Idę długo, pod koniec w ulewie, zamawiam ciepły prysznic (okazał się wrzący). Śpię sam w lodgy, Bupsa 2350m.

widok na Namche Bazar5 – z rana pada, ale już o 10 przestaje, na szczęście. Poznaję paru znajomych i dochodzimy na poziom powyżej Lukli (2800m) i tu zgroza – więcej białych niż Nepalczyków, po prostu lotnisko. Pierwszy i jedyny raz mam spanie za darmo i to w świetnym pokoju. Phanding 2650m.

6 – Już w południe jestem w Namche Bazar 3440m. Robię odpoczynek, biorę pokój i przepakowuję to co niezbędne oraz jem pasztet – nie wiem, czy potem miałem chorobę wysokościową, czy pasztetową. Zwiedzam miasto i tu niespodzianka – znajomi Amerykanie przybyli tak jak ja, byli cały czas przed nami, tylko w ostatnim dniu podgoniłem.

7 – Idę powoli, już biało od szczytów, ale wciąż w krzewiasto – drzewiastym terenie. Poszedłem więcej niż pouczają przewodniki, ale nie wiele wyżej. Pangepoche 3900m.

8 – No, tylko 2 godzinki marszu dzisiaj i już jestem na miejscu, trzeba się aklimatyzować, nie szaleć. Jestem w Pheriche na 4250m. Po godzinie odpoczynku biorę bułkę z mięsną konserwą do kieszeni i atakuję przez dwie godzinki swój pierwszy pięciotysięcznik. Wracam i idę na wykład o chorobie wysokościowej, trochę się wystraszyłem, wszyscy piszą i mówią o 2 nocach tutaj, ale ja cały czas idę tlenowo, bez zadyszki i z witaminami.

Lodospad Khumbu9 – czuję się dobrze więc ruszam, spotykam też Duńczyka, który w 2 dni dotarł tu z Lukli (samolotem na 2800m), w końcu były reprezentant juniorów w kolarstwie. Znowu przed południem, już totalnie w śniegu w przemoczonych butach docieram do celu, Lobuche 4930m, gdzie mam ból głowy, ale po 3 godzinach przechodzi.

10 – Od dzisiaj tempo marszu wzrasta, czas marszu się wydłuża, chcę zobaczyć jak najwięcej w ograniczonym czasie. Ruszam o 6 rano, dochodzę do miejsca noclegu o 8 rano – Gorak Shep 5180m. Deponuję plecak i po śniadaniu ruszam na Mt Everest Base Camp. Kopczyki wskazują mi drogę, ślady też, ale wszystko się zaciera. No cóż, zgubić się tu trudno, z trzech stron otoczona dolina, mam też kompas. Po 4 godzinach zwątpiłem, nie znalazłem bazy. Wracam przegrany, do tego aparat wysiada, chyba bateria, mimo, że mi bardzo ciepło. Do tego łzawią mi oczy, na okulary lodowcowe muszę od góry założyć kaptur, bo tędy wpadały promienie słoneczne. Wyczerpany wracam, 15 minut odpoczynku i bez furii atakuję najwyższy planowany szczyt, Kala Pattar 5545m, aby podziwiać zachód słońca. Ledwo doszedłem, ale aparat jeszcze rozgrzany południem pozwolił zrobić 2 zdjęcia, zanim znowu Mt.Everest (lewy) i Lhotse (prawy)przestał działać. Przecudny widok, Mt. Everest i Święta Góra Nepalu Nuptse w różowym odcieniu jak na dłoni. Odżyłem, zjadłem snickersa przeznaczonego na „bazę”, humor mi się poprawił. Już po słońcu, czekam ponad godzinę na pełnię księżyca, cały czas ogrzewając aparat pod kurtką i polarem. Wszystko wokół jaśnieje od księżycowej łuny. Zimno, ale na szczęście nie wieje. Próbuję jednak zrobić zdjęcie rozjaśnionym szczytom, ale gdy aparat ponownie zawiódł, postanawiam wracać. Ciężko, latarka słabnie, nie mam już sił, a w dole, wciąż daleko migotają światełka z lodgy. Docieram o 20, padnięty. Śpię za najwyższą stawkę podczas trekkingu za 0,75$, na rekordowej wysokości 5180m n.p.m., krok od Everestu.

11 – w pokoju było tak zimno, że woda w butelce zamarzła. Ruszam ponownie według wskazówek poznanego Amerykanina. Po 3,5 godzinie udaje się, znalazłem, ale nie było łatwo. To dlatego że obóz (5360m) jest pusty, gdyż nie było ekspedycji w tym czasie. Namiotów brak, ale kamienne murki były poukładane. Dobry widok na lodospad Khumbu, ale wierzchołka Mt. Everestu nie widać. W dodatku na przeciwległym zboczu pod Pumo Ri widzę lawinę, wspaniałe. Batonik „Mars” w nagrodę i aparat działa, bo jest na tyle ciepło, że chodzę w podkoszulku. Wróciłem do lodgy przed 16 i prawie od razu gotowy do zejścia, zasuwam szybko, w nocy z latarką docieram padnięty do Pheriche 4250m (to co się wspinałem 2 dni zszedłem w 3 godziny. Tam spotykam Duńczyka.

tuż przed Gorak Shep12 – Rano wspólnie z kolegą ruszamy, nadaje tempo, ostro, z górki zaczyna zbiegać. Pod górę kolarz jednak wysiadł, ale jakoś doszliśmy do miejsca rozłąki – on na Jiri, ja jeszcze na inny punkt widokowy. Zasuwam. Pod koniec dnia czuję ścięgna w podudziu lewej nogi. Także wcześniejszy postój i spokojna końcówka, 9,25 godziny drogi, w tym 1,5 godziny przerw. Lhabrama 4220m.

13 – Po wygrzaniu nogi jest lepiej, wcześnie, bez śniadania w drogę, jak to mówili w hosteliku na niemożliwą realizację. Już naprawdę zmęczony dochodzę do punktu wypadowego na pięciotysięcznik Gokyo Ri. Po posiłku zniechęcony ruszam. Upał, ślizgam się, docieram bez rytmu, z częstymi postojami. Fantastyczny widok ze szczytu (5360m) czterech ośmiotysięczników: Everest, Lhotse, Makalu i najbliżej Cho Oyu. Na szczycie Gokyo Ri odżywam, jestem tam ponad godzinę, czad. Powrót to zjazd, głównie na butach, trochę na tyłku. Jak to wieczorami, mam najwięcej sił, zakładam więc plecak i powrót. Machhermo 4410m.

14 – Wracam spokojnie do Namche Bazar, nieco inną (dłuższą), ale ciekawą drogą. Pod koniec zejścia myślałem, że umrę z bólu, noga znowu. Od 14 przerwa, czekam tutaj do jutra napychając się snickersem, konserwą mięsną i innymi słodkościami, które zostawiłem w depozycie. Kupiłem sobie również koszulkę na pamiątkę.

Targ w Namche Bazar15 – Sobota, dzisiaj targ w Namche. Idę z aparatem popstrykać. Naprawdę kolorowo, dziko, inaczej. Daję przypadkowemu Nepalczykowi rozwalające się trekkingowe buty, zostaję w trampkach. O dziwo, spotykam Łukasza, trochę się przeziębił, ale był na Kala Pattar. Czas nagli, a mi tak nie chce się wracać tą samą drogą, góra – dół, dół – góra i już bez takich ośnieżonych widoków. Dopiero przed południem ruszam, a raczej gnam. Nadłożyłem drogi do Lukli, aby zobaczyć samoloty, ale o tej porze nic nie startowało. Idę dalej, ciemno, gnam, już z latarką. Nie jestem pewny drogi, w nocy jakoś inna. 2 razy się pytam, potwierdzają. Jednak gdy baterie słabną wracam do ostatniej minionej lokalnej chaty. Przyjli mnie, śpię i jem tam, razem z innymi Szerpami. Fajnie, wiejsko, tak lokalnie, bez turystów. Powiedziałem im, że nie muszą mi pomagać znosić bagażu, więc już się mną nie interesowali. Pomiędzy Shunke – Poyan ok. 2900m.

16 – jednak dobra była droga. Zasuwam, ale pod koniec 1500–metrowego podejścia mam już dość, zbyt długo. Dopiero wieczorem jak zawsze nadchodzą nowe siły i na styk nocy docieram do Jumbesi 2700m. Trafiłem do Ama Dablamlodgy gdzie właśnie odbywało się przyjęcie weselne, więc załapałem się na ciasto. "Dal bhat" też był smaczny i w formie szwedzkiego stołu co mi bardzo odpowiadało. Nie wierzą mi, że w 1,5 dnia dotarłem z Namche.

17 – Od 6.15 znowu w trasę, bez śniadania. Pod koniec pewnej przełęczy to już umierałem, bez sił. Po krótkiej regeneracji jest lepiej i na koniec ścigam się z Szerpami przy zbiegu. Ich plus – bez bagaży, tylko swoje ciuchy, mój – lepsze buty sportowe niż tenisówki. Początkowo ciężko mi za nimi nadążyć, potem równo, przy zbiegach mam przewagę. Sangbadanda 2150m. Ostatnie dwa dni były najdłuższe na wyprawie, po 11,75 godzin marszu wliczając po 2 godziny odpoczynków, .

18 – Już tylko 3 godziny drogi, jednak zdążę na autobus. Także przy schodzeniu z Namche dawały się we znaki obcierające paznokcie u stóp, obolałe stopy i kostki, bolące ścięgna, kark, obtarte pachwiny, bolące barki itp. O 9.30 docieram do Jiri, wypijając od razu 2 coca – cole i trochę jedząc słodyczy szczęśliwy pakuję się do pojazdu, pierwszy który WIDZĘ od 17 dni.

Podsumowanie: 17 dni, 21,000 metrów w dół i to samo pod górę. Spalony nos i dolna warga. Niechęć do Nepalczyków – praktycznie nie spodziewaj się czegokolwiek bez zapłaty. Jednak widoki były fantastyczne, warte każdego wysiłku. W wyższych partiach pogoda fenomenalna, ciepło, czasami nawet bardzo i bez chmurki. Włócząc się w samotności do „bazy” czuło się potęgę tych gór, najwyższych na świecie. W niższych partiach droga wiodła przez lasy, łąki, przełęcze, z początku błotko, później śnieg. Droga trudna do zabłądzenia, aczkolwiek można źle skręcić. Ludzi tłumy, hotelików pełno, przez co w miarę tanio, konkurencja, a kontakty z nowo poznawanymi ludźmi powodowały, że się nie nudzisz. Moja trasa opisana w „Lonely Planet” jest na 30 dni, ja szalałem, szczególnie w końcówce, gdzie opisane ostatnie 15 dni zrobiłem w sześć – cóż szybciej, więcej kasy dla siebie.

Marsz 123 godziny, średnio 7,25 godziny dziennie.



wykres wysokości noclegów

Wróciłem z trekkingu, na Thamel, dzielnicy turystycznej w Kathmandu. Poszedłem zjeść do swojej stałej knajpy i w końcu najadłem się czegoś innego, w dodatku teraz to tanio dla mnie. Dosłownie połykałem słodkości i ciągle miałem ochotę. Mam w tej chwili chorobę "niskościową" (zbyt głośno + spaliny) oraz problemy żołądkowe po wczorajszym obżarstwie, szczególnie słodyczami. Miło było znów spotkać ludzi z trekkingu, trochę sobie porozmawiać. Idę pożegnać się z miastem, ostatnie slajdy, trochę pamiątek, wysłać kartki, sprzedałem też polar za 2$ i na bus do granicy. Szczerze mówiąc cieszyłem się gdy opuszczałem Nepal, zbyt turystycznie, przez co ludzie nie tacy swoi. Ale trekking był super, chociaż mam już dość chodzenia na jakiś czas. Chciałem przyoszczędzić (udało się), ale kosztem bolących stóp oraz kręgosłupa (nie mogę biec).

noclegi: Jiri – Sherpa Guest House pokój 2os samemu 10 R (0,15 $)
Na szlaku trekkingowym - ceny za kolejne noclegi – od 5 R do 50 R (od 0,07 $ do 0,73 $)

Wyżywienie na trekkingu średnia 4,2 $/dzień

Opłaty
: Permit na wstęp do Sagarmata National Park 650 R (9,5 $)

powrót na początek strony