data startu | aktywność | kraj | miejsce | skąd - dokąd | dni | km | km/ dzień | komentarz |
08.04.2013 |
rower |
Chile |
Park Narodowy Vincente Perez Rosales i Puyehue |
Cochamo - Pajaritos |
3.5 |
186 |
53 |
|
12.04.2013 |
rower |
Argentyna |
Park Narodowy Nahuel Huapi i Lanin |
Pajaritos (granica Chile) - Pehuenche |
13 |
1007 |
77 |
rower się psuł |
25.04.2013 |
rower |
Chile |
Pehuenche - Santiago |
3 |
401 |
133 |
asfalt bez górek | |
28.04.2013 |
odpoczynek |
Chile |
Santiago |
2 |
0 |
0 |
||
Całość
| 21.5 |
1594 |
74 |
"Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz mu o swoich planach".
Plany, oczekiwania, nastawienie.
Mimo bezchmurnego nieba, na głowę leje się woda. Bóg uśmiał się do łez słysząc moje plany, ale to nie jego łzy oblewają mi twarz. To pot. Nie wiem co się dzieje, nie tak miało być. Plan zakładał, że kiedy skończę etap pieszy, odbiorę rower, a ten zawiezie mnie prosto do Santiago. Bez wysiłku.
Szukałem winnych - zbyt ciężki bagaż, zła nawierzchnia, kiepski rower, wiatr w twarz.
Pierwsza wioska - wysyłam pocztą wszelki zbędny ciężar. Dalej szarpię. Zaczął się asfalt, a ja niewiele lepiej. Ucichł wiatr, a w mej głowie zaczęła się burza. Nadszedł czas, aby przyznać się, że winny byłem sam sobie - nastawiłem się na luz, na łatwe kilometry. Kiedy 20 lat temu zwiedzałem Europę sportową kolarzówką, robiłem po 150 km dziennie. Teraz pocę się z połową tego dystansu, wymęczam średnią zaledwie 12 km/h. Co prawda są racjonalne powody tłumaczące obecną sytuację, ale na tym etapie one jeszcze do mnie nie dotarły.
Biegowy trening górski był zawsze moim ulubionym. To właśnie na podbiegach czułem się mocny, psychicznie i fizycznie.
Zrzucam tylną przerzutkę na największy tryb, pedałuję ile wlezie, a jednak mi ciężko. Męczę się z podjazdami. Zaczynam się ich bać. Aż w końcu nie daję rady i stało się - schodzę i pcham rower. Coraz częściej, coraz dłużej. Jest mi wstyd.
Dostałem uderzenie w policzek, trzeba było przełknąć gorycz pokory. Nie doceniałem rowerzystów, wydawało mi się to zbyt łatwe.
Nie mam się jednak do kogo porównać, bo mam wrażenie, że jestem ostatnim rowerowym turystą uciekającym przed patagońską zimą. Do marca spotykałem ich niemal każdego dnia, ale odkąd wsiadłem na rower, widziałem tylko dwie pary miejscowych rowerzystów.
Musiałem zmienić nastawienie, pogodzić się z realiami. Nie tak miało być, ale tak jest. Przestałem planować gdzie i kiedy mam dojechać, zacząłem pomału rozumieć, że to natura dyktuje warunki, a ja mam z nią współpracować, a nie walczyć.
Nie zmieniło to faktu, że na początku etapu próbowałem się zarżnąć. Jazda od rana do wieczora, krótkie przerwy, brak odpowiedniego odżywiania. Czułem się wolny i słaby, nie czerpałem radości z jazdy. Męczyłem się jak jakiś garbaty z rodziny parzystokopytnych. Nie spełniły się moje oczekiwania, nie wyrabiałem się z założeniami. Zacząłem liczyć, ile dni podróży straciłem.
Kiedy ludzie planują swoją podróż i pytają się mnie, jak tam jest, czy warto jechać, to po rozeznaniu personalnych preferencji zawsze dodaję, aby być do wyjazdu pozytywnie nastawionym, ale obniżyć swoje oczekiwania do niezbędnego minimum.
Wtedy unikniemy rozczarowania, a wielce prawdopodobne, że się miło zaskoczymy. Nie usłyszymy wtedy:
"Myślałem że to będzie dużo ładniejsze".
Zimno. Wokół leży śnieg. Jednak oddech rześkim powietrzem ma swój urok. Jazda rowerem tym bardziej.
To przełęcz graniczna. Witaj Argentyno.
Na szczęście to co się wjedzie, można też zjechać. I to w pięknej scenerii gór, lasów i jezior. Pierwsze miasteczko, San Martin de los Andes, oczarowało mnie swoim klimatem.
Później przyszedł czas na pampę - sucho, ciepło, wiatr, duże odległości, większe wysokości. Na drodze spotykam włochatego pająka, rozjechanego węża, a do obozu nad ranem przyszedł skorpion. Trzeba bardziej uważać.
Znowu wjechałem na jakąś farmę. Podrzędne drogi się wiją i ślepo kończą. W końcu nie miałem wiele wyboru - wbrew znakom zakazu rowerom wjechałem na autostradę. Miałem swoje pobocze, ale nie było to przyjemne.
Miałem też mały wypadek żywcem wzięty z kreskówek - idę na pobocze za potrzebą, przekraczam zarośnięty rów i.... lecę dwa metry w dół. Stałem w błocie w wąskim rowie, nie mogąc wydostać się na zewnątrz. Udało mi się w końcu wygrzebać z tej śliskiej nory na rozpurkę - plecy na jednej ścianie, nogi na drugiej. Ubawiła mnie ta sytuacja.
W samym Santiago również, pędzący kierowcy są większym zagrożeniem niż jakiekolwiek drzewo pośrodku dzikiej rzeki.
I nagle szalałem rowerem jak za dawnych lat, robiąc ponad 400 kilometrów w trzy dni. W końcu odpoczynek w Santiago. Przynajmniej fizyczny, bo mam całą listę rzeczy do zorganizowania tutaj.
Kto kupuje tanio, ten przepłaca dwa razy. Chyba muszę się pod tym podpisać. W Santiago znalazłem tani rower, bo też myślałem, że przecież każdy rower przejedzie dwa tygodnie.
Tym razem pudło.
Dzień 1. Odpada światło odblaskowe.
Dzień 3. Co chwilę luzuje się korba lewego pedału. Kupuję narzędzie, aby odtąd dokręcać nakrętkę każdego dnia.
Dzień 4. Eksploduje tylna opona. 5 godzin czekania na załatwienie nowej, bo jestem daleko od miasteczka a wsiąść do proponującego podwiezienie kierowcy nie mogę - w końcu to podróż bez silnika.
Dzień 6. Rusza się ośka łącząca pedały, cały talerz z zębatkami jest krzywy.
Dzień 9. Odpada koszyk na bidon.
Dzień 13. Najpierw problem z wrzucaniem tylnego przełożenia na najlżejszy, potem uszkodził się łańcuch i cały czas spadał z zębatki - 14 km piechtolotu. Wieczorem przebita dętka.
Dzień 14. Eksploduje przednia opona. 22 km piechtolotu. Dziadek ratuje mnie starą sportową oponą, którą zasuwam po kamieniach.
Dzień 16. Rozwalił się wielotryb. 5 km powrotu do gościa który miał stary rower- odkupiłem od niego całe koło. Niestety zębatka była zardzewiała i trzeba było cały czas pedałować - odkryłem to kiedy chciałem odpocząć, wtedy wciągnęło łańcuch i wylądowałem twarzą na drodze.
Dzień 18. Łańcuch przepiłował przednią przerzutkę na pół. Zmieniam łańcuch ręcznie po każdej górce/zjeździe.
Dzień 20. Odpadło siodełko.
Rower ostatecznie wylądował w szpitalu na poważną operację. Zobaczymy czy zdrowie na długo mu dopisze.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Zaryzykuję stwierdzenie, że warto było mieć te awarie roweru, bo dzięki nim poznałem lepiej miejscowych, którzy tak bardzo chcieli mi pomóc, że aż mnie to wzruszało. W jednej z wiosek odwiedziliśmy z Gustavo wszystkie domy w poszukiwaniu starych części rowerowych - i poskładaliśmy z tej rupieciarni mój rower na tyle sprawnie, że następnego dnia wjechał on 40 km po kamieniach na graniczną wysoką przełęcz.
Niektórzy napotkani miejscowi/turyści nie byli w stanie mi pomóc, ale tak się tym przejęli, że musiałem ich uspokajać i tłumaczyć, że wszystko jest w porządku, nie zginę pchając rower. Dopiero wtedy zrozumiałem, że przez awarie ja nie tracę dni podróży, tylko zyskuję. Inny wymiar. Musiałem do tego dojrzeć.
Największe zaskoczenie przyszło jednak z zupełnie innej strony. Ludzie którzy mnie znają, wiedzą jaki jestem nerwus i jak coś nie idzie po mojej myśli, jak się złoszczę i denerwuję. A tutaj jestem łagodny, przyjmuję defekty sprzętu z cierpliwością i opanowaniem. Wewnętrzny spokój. To inny "ja". Teraz moim marzeniem jest, aby to przenieść do codziennego życia po podróży - to byłby sukces. Zobaczymy.
Szczególne podziękowania za gościnę lub/i towarzystwo dla Alfonso, Fabiana, Marce i Effa, Gustavo i Valentyny, Ignacio i Alejandro.
Kraj | Dni | Jedzenie | Noclegi płatne (ilość) | Zezwolenia Wstępy |
wynajęcie przewodnika | Sprzęt zakup, wynajęcie |
Przesyłki sprzętu, innych | *Transport | Inne | Całość |
Chile, Argentyna | 21.5 | $554 | (2) $14 | $0 | $0 | $196 | $35 | $0 | $67 | $866 |
Naprawy roweru i sprzętu