data startu | aktywność | kraj | miejsce | skąd - dokąd | dni | km | km/ dzień | komentarz |
20.01.2013 |
bieg, pieszo, pływanie, wspinaczka skałkowa |
Chile |
Patagonia |
Cabo Froward - Punta Arenas |
4 |
136 |
34 |
|
24.01.2013 |
Odpoczynek |
Punta Arenas |
1 |
0 |
0 |
ciepły prysznic w hostelu | ||
Całość: bieg 110 km, pieszo 26 km, pływanie 0.1 km, wspinanie 0.01 km
| 5 |
136 |
27 |
Gdzie jest ten przylądek? Ścieżka jest, owszem, ale prowadząca tylko do krżyża, 400m dalej. Dla mnie liczy się geograficzny punkt, nie symboliczny. Próbowałem przez krzaki, ale musiałbym mieć piłę elektryczną aby sobie poradzić z tymi niskimi, gęstymi drzewo-krzakami. Pozostało wybrzeżem - niestety jest klif. Po kilku próbach obejścia wróciłem nad klif - w końcu to tylko jakieś 10m trawersu, dobre chwyty, pode mną woda. Spakowałem rzeczy do worków wodoszczelnych i ruszyłem - jeśli spadnę, to tylko się zmoczę. Bardzo podobnie do sytuacji, kiedy podczas mojego biegu przez Polskę z najwyższego szczytu do najniższego punktu, miałem problem z dostaniem się na start, na Rysy - za dużo śniegu.
Po chwili stałem na najbardziej południowym punkcie kontynentalnej Ameryki Południowej. Wiało niemiłosiernie, ale było słonecznie. Blisko 9 lat marzyłem o tej chwili, aż w końcu zaczęło się - marzenie w akcji. Po krótkim ucztowaniu postawiłem pierwszy krok na północ - do Kolumbii jeszcze daleko, ale już jeden krok mniej. Byłem bardzo podekscytowany.
Wdrapałem się też na pobliski szczyt, symbolizujący Przylądek Cabo Froward. Widok na Cieśninę Magellana, Ziemię Ognistą, pobliskie wybrzeże - genialny. Szedłem już do miejsca startu przez 1.5 dnia. Musiałem się więc śpieszyć, bo blisko 20 km wcześniej zostawiłem namiot - dzięki temu miałem bardzo lekki plecak i posuwałem się w miarę szybko. Oczywiście jak na taki teren - głazowate, kamieniste, żwirowate, glonowate, zatarasowane kłodami drzew plaże. Jeszcze trwał odpływ, więc najgorsze przeszkody mogłem omijać od strony morza. Kamienie były za to śliskie, nie mogło więc być mowy o biegnięciu całej trasy. Skręcenie kostki było niebezpieczne nie tylko dla dalszych losów wyprawy, ale przede wszystkim na izolację szlaku (do najbliższego budynku, 35 km, spotkałem tylko 4 osoby).
Pod wieczór dotarłem do obozu - dzieliła mnie od niego tylko rzeka. Dużo większa niż kiedy ją przekraczałem rano. Przypływ był maksymalny. Nie miałem wyboru - moja towarzyszka wyprawy, dmuchana kaczuszka Grażynka, zaoferowała swoją pomoc jako barka towarowa. Plecak więc na Grażynkę, a ja wpław. Po dopłynięciu do drugiego brzegu szybko rozpaliłem ognisko, ale o kolacji nie mogło być mowy - do rzeki wpływało morze (przypływ), a nie rzeka do morza. A to oznaczało słoną wodę. Pozostało mi czekać parę godzin, wejść do rzeki jeszcze raz i nabrać z środkowego nurtu wody - wciąż była słonawa, ale chciałem zjeść przed północą.
W nocy kwiczałem z powodu poparzenia słonecznego łydek i ramion. Dlatego z ulgą przywitałem deszcz następnego poranka. Spokojnie biegłem sobie skoncentrowany na czym stawiam nogi, tylko co jakiś czas ptaszki zwracały na siebie uwagę, lub pluskające się delfiny. Po przebiegnięciu plaż dotarłem do drogi szutrowej, która to następnego dnia zamieniła się w asfalt.
I wydawało się, że odbędzie się już bez przygód. Niestety ostatniej nocy zauważyłem, że z plecaka odpadła boczna kieszonka - z GPS-em w środku. Strata finansowa to jeden ból, ale strata wszystkich informacji zapisanych zrzutów jedzenia i schowanych butelek z wodą, to strata niepowetowana. Zdesperowany przeszukałem całą trawę wokół kempingu, a wcześnie rano ruszyłem z powrotem do dwóch miejsc przerwy, gdzie potencjalnie mogłem go zgubić. Zajęło mi to 23km daremnego wysiłku, ale z drugiej strony wiem, że zrobiłem wszystko, aby naprawić swój błąd. Nieźle zacząłem. GPS kupiłem następnego dnia (już prostszy model), kopie plików drogi (jeszcze z Australii) miałem na USB, nie ma co płakać, szukanie jedzenia z pamięci będzie dodatkowym wyzwaniem. To będzie test.
W hostelu spotkałem się z Eweliną, wziąłem upragniony prysznic, zjadłem ogromną porcję mięsa i sałatki. Poza tym spotkałem bardzo ciekawych podróżników, w tym oryginała Arka Mytko, który zna Patagonię jak mało który Polak.
Kraj | Dni | Jedzenie | Noclegi płatne (ilość) | Zezwolenia Wstępy |
wynajęcie przewodnika | Sprzęt zakup, wynajęcie |
Przesyłki sprzętu, innych | *Transport | Inne | Całość |
Chile | 5 | $111 | (2) $25 | $0 | $0 | $172 | $0 | $0 | $3 | $311 |