data startu | aktywność | kraj | miejsce | skąd - dokąd | dni | km | km/ dzień | komentarz |
29.06.2013 |
wózek pustynny |
Boliwia |
Sabaya - Sajama |
4.5 |
141 |
31 |
||
04.07.2013 |
wspinaczka wysokogórska |
Park Narodowy Sajama |
Sajama wioska - Sajama szczyt - powrót |
2 |
39 |
19 |
27 godzin z 4250m na 6542m i powrót |
|
06.07.2013 |
wózek pustynny |
Boliwia, Peru |
Sajama - Copacabana |
9 |
291 |
32 |
||
15.07.2013 |
odpoczynek |
Boliwia |
Copacabana |
2 |
0 |
0 |
spotkanie z Eweliną |
|
Całość
| 17.5 |
471 |
27 |
Ciężko złapać oddech. Co chwilę się budzę i biorę gleboki wdech, nadrabiając deficyt tlenu. Zimno. Namiotem szarpie wiatr. Mam trzy pary spodni i cztery warstwy bluz na sobie. Jestem cały w śpiworze, na zewnątrz nie wystaje żaden fragment ciała.
Alarm w zegarku niepotrzebny, nie śpię, jestem zbyt podekscytowany. O 1:30 w nocy budzę Mario - czas się zbierać.
Trochę batona energetycznego, garść orzechów, łyk wody. Zakładamy plastikowe buty, kominiarki, czapki, dwie pary rękawic. Plecak na siebie, strumień światła pod nogi. Ruszamy. Przewodnik dodaje z uśmiechem:
- "Vamos a la playa" (Idziemy na plażę)
Mario grzeje do przodu, ja usiłuję dotrzymać mu kroku. Wczoraj szliśmy razem bardzo szybko, ale teraz płuca odmawiają posłuszeństwa. Ściągam kominiarkę z twarzy, bo ogranicza mi ona swobodne oddychanie. Wszystko zaczyna mi przeszkadzać - zakładam cieplejsze rękawice, zmieniam długość kijków, czołówka co chwila spada. Powoli idę, ale nie wygląda to kolorowo. Zaczynam zastanawiać się, czy dobrze zrobiłem namawiając mojego przewodnika, abyśmy zdobywali górę w dwa dni, a nie jak większość w trzy. Tym bardziej, że nie zgodziłem się na korzystanie z pomocy tragarzy. Przecież nawet przy 3-dniowych eskapadach blisko połowa wypraw nie osiąga celu. Zbyt późno na myślenie, trzeba wspiąć się o kolejny metr wyżej, jeszcze jeden, jeszcze, zacisnąć zęby i wchodzić.
Dochodzimy do lodowej czapy w samą porę, nie muszę prosić o przerwę, samo wyszło. Zakładamy raki, uprząż, wymieniamy kijki na czekan, wiążemy się liną.
Na szczęście jest bezksiężycowa noc. Na szczęście, bo nic nie widzę, więc nie zdaję sobie sprawy co robię. Nie mam pojęcia jak stromo tu jest.
W końcu złapałem rytm, krok za krokiem. Jesteśmy związani liną, więc zostać w tyle nie można. Trzecia godzina wspinaczki poprawiła mój oddech. Może pomogły liście koki które żuję? W każdym razie jest lepiej.
Nagle spadł mi rak. Poprawiamy. Chwilę później drugi. To nie miejsce na takie zabawy, więc kiedy rak wypiął się po raz trzeci, wiedziałem, że Mario może zarządzić odwrót. W końcu gdybym zjechał, mógłbym pociągnąć go za sobą. Na szczęście przewodnik dał nam ostatnią szansę - wypruł z plecaka sznurek, przeciął go na pół i użył do dodatkowej asekuracji raków - zadziałało!
Zaczyna świtać. Niestety są chmury na sąsiednich szczytach, super widoku nie będzie. Odwracam się do tyłu, spoglądam w stronę skąd przyszliśmy. Stromo. Cholera, bardzo. Nie ważne teraz, na razie do góry. Jestem zmęczony, ale trzymam nasz rytm. Jeszcze trochę wysiłku, już niedaleko. Jeszcze trochę. Już 7:30 rano.
Jesteśmy! Najwyższy szczyt Boliwii zdobyty - Sajama, 6542 mnpm. Szybkie zdjęcie, bo -12°C na więcej nie pozwala, no i zaczynamy schodzić. A to jest trudniejsze od wejścia - nie wysiłkowo, lecz łatwiej o błąd, praca na zmęczeniu i braku koncentracji.
Ręce odpadają od wbijania asekuracyjnego czekanu. Rakami rozprułem sobie nogawkę spodni. Woda zamarzła w plecaku. Widzę zejście które nas czeka - nachylenie 65%. Zmęczenie, a tu trzeba się koncentrować.
Bez pośpiechu. Czekan głęboko w śnieg. Jedna noga pewnie na lodzie. Druga to samo. Znowu czekan. I tak dalej, powoli, pewnie. Nie było źle.
Kiedy dotarliśmy do kamieni, pogratulowaliśmy sobie i dosłownie zbiegliśmy do namiotu (5280m). Zwinęliśmy obozowisko i pognaliśmy do wioski Sajama (4250m). Łącznie 27 godzin od wyjścia do powrotu do wioski. Wiem że góry to nie wyścigi, ale dwa dni kosztuje dużo mniej niż trzy, krócej marznę, a poza tym potrzebuję trochę aspektu sportowego.
Skoro wróciliśmy w południe, to miałem pół dnia odpoczynku, więc następnego mogłem już ruszać dalej.
Współczuję tym, którzy walczyli kolejnego dnia z górą. Śnieg, chmury i wiatr. A ja uciekałem na pampę, daleko od zawieji śnieżnej. Pampa mnie relaksuje, uwielbiam iść na azymut, czytać mapę topograficzną i decydować, którędy teraz? Niekiedy słuchałem lokalnych, czasami nie, różnie na tym wychodziłem (zaskakująco miejscowi kiepsko znają swój teren). Tym bardziej, że większość mijanych wiosek była kompletnie opuszczona, a przez trzy dni nie minął mnie ani jeden samochód. Sklepik z bardzo podstawowym asortymentem znajdował się tylko w większych wioskach, co jakieś 30 km. Jadłodajnie co jakieś 100 km. I to miało swój urok.
Marsz na przełaj też miał swoje plusy. Krótsza droga, ale czasami dużym kosztem:
- Droga zamienia się na ścieżkę, a to oznacza że jedno koło musi skakać po kępach trawy. Pękła szprycha.
- Płoty z drutem kolczastym. Aby go przekroczyć, trzeba szukać drutu poluzowanego i przeciskać się na siłę - uwaga na opony i ubranie.
- Bramy kamienne. Czasami zbyt wąskie na mój wózek. Trzy wyjścia:
1. zrzucać kamienie, przejść, naprawiać bramę (czasami kamienie zbyt ciężkie) 2. rozładować wózek i przenosić bagaż po sztuce, na końcu pusty wózek 3. obejść (nie w moim stylu)
Zaczynam coraz bardziej marznąć w namiocie. Rano wszędzie szron, palce u rąk i nóg sztywnieją. Postanawiam więc pytać o możliwość przenocowania w wioskach. Okazało się, że miejscowi są bardzo gościnni, pomogą, często nakarmią, porozmawiają. Dzięki nim poznałem prawdziwe oblicze tej części kraju, gdzie pomoc i uśmiech nie przelicza się na pieniądze.
Kraj | Dni | Jedzenie | Noclegi płatne (ilość) | Zezwolenia Wstępy |
wynajęcie przewodnika | Sprzęt zakup, wynajęcie |
Przesyłki sprzętu, innych | *Transport | Inne | Całość |
Boliwia, Peru | 17.5 | $187 | (8) $44 | $4 | $130 | $25 | $0 | $0 | $39 | $429 |
Przewodnik górski na Sajama $65/dz - $130
Wypożyczenie sprzętu (raki, uprząż, czekan) - $3.5/dzień/każdy sprzęt - $21