Marsz przez Patagonię do Puerto Montt (lub do około 41 południowego równoleżnika gdzie chilijska Patagonia się kończy) - dystans około 1960 km, przewidywane tempo 20-35 km/ dziennie, czas 2 miesiące i 3 tygodnie.
Chile to w miarę cywilizowany kraj. Mimo to na tym etapie podróży mam wiele nie wyjaśnionych spraw. Mógłbym to sobie ułatwić wybierając trasę wzdłuż argentyńskiej Ruta 40, ale chcę zobaczyć najpiękniejsze części Patagonii. W Puerto Natales odbiorę swój bagaż właściwy (szukam kontaktu na zdeponowanie rzeczy), czyli wszelkie dodatkowe rzeczy, których będę potrzebował w dzikszej części Patagonii. Na bieg zabiorę tylko totalne minimum. Również dojeżdżając z Santiago do Punta Arenas, będę sobie rozmieszczał pojemniki z jedzeniem liofilizowanym (lżejsza waga). Ponieważ planuję sporą część marszu z dala od drogi samochodowej, zrzuty żywnościowe nie będą zbyt częste.
Na początek wybieram się do Parku Narodowego Torres del Paine. Dochodzę od strony południowo-zachodniej i rozpoczynam szlak "W". Punktem kulminacyjnym będą oczywiście słynne trzy wieże, które miałem przyjemność oglądać kilka lat temu.
Z parku Torres Del Paine prowadzi ścieżka prosto do Argentyny (przez Przełęcz Verlika). Niestety nie jest ona dostępna dla turystów. Mimo wszystko będę ubiegał się o rządowe zezwolenie, mam już za sobą wstępne rozmowy z chilijskimi służbami granicznymi.
Wariant 1 -
jeśli się uda, to będę miał krótszą i odludną trasę.
Wariant 2 - jeżeli zezwolenia na marsz z Torres del Paine do Los Glaciares nie otrzymam, to będę musiał trochę się wrócić i nadrobić trasę o 125 km, przekroczyć granicę samochodową w Cerro Casillo (na której raczej nie puszcza się pieszych, więc będę musiał załatwić/pożyczyć? rower na 7km!).
W każdym razie wersje kończą się w okolicy argentyńskiego miasteczka El Calafate. Stąd "skrót" przez argentyńską Pampę przez Estancia Federica, na przełaj z drogi numer 31 do drogi numer 81. Potrzebuję jednak dobrej mapy, aby przygotować tą trasę (mapy być może do nabycia w Buenos Aires?). W każdym razie pragnę dotrzeć do granicy w Rio Mayer.
Według danych na internecie niewielu ludzi korzysta z tego przejścia granicznego. Powód jest prosty - brak transportu publicznego, dużo nieoznakowanych skrzyżowań dróżek, brak wiosek na trasie, a co najważniejsze, brak przejścia granicznego dla samochodów osobowych (tylko z napędem na 4 koła). Mało tego, po zerwaniu się mostku nad rzeką (2009), nie ma również możliwości przejścia tej granicy suchą stopą. Most był dla owiec, a obecnie nikt nie ma potrzeby tego naprawiać. Mimo wszystko służby graniczne tam urzędują i paszport podbić można. Nie mniej więcej jest spory problem z przekroczeniem górskiej rzeki Rio Mayer . Zdjęcia i opis jednego z gości przeraziły mnie dosadnie. Szczególnie przejście trudne jest latem, kiedy na wskutek topnienia się lodowców rzeka jest wzburzona. Wpadłem jednak na pomysł, że jadąc samochodem w pierwszą stronę, przywiozę sobie tani prosty dmuchany ponton. Poproszę argentyńskich urzędników granicznych, aby mi go przechowali na kilkanaście tygodni. Kiedy tam dotrę, podbiję paszport i poszukam w miarę spokojnego odcinka rzeki i na pontonie przeprawię się na drugą stronę. Tam ponton porzucę lub ofiaruję celnikom chilijskim.
Po przejściu tej granicy nad Rio Mayer pozostaje tylko jakieś 40 km do wioski Villa O'Higgins. Ja jednak tam się nie wybieram, gdyż na Google Earth wraz z moją topograficzną mapą wypatrzyłem możliwości "skrótu". Jak to ze skrótami zwykle bywa, nie są one najszybszą opcją. W tym jednak przypadku może być to opcja bardzo ciekawa. Na internecie nie znalazłem żadnej informacji, więc ta przeprawa przez Andy wzdłuż górskiej granicy z Argentyną może być niezmiernie ciekawa (pobliże Cerro Lorenzo). Odcinek do Cochrane to zupełne odludzie (150 km), mam nadzieję, że teren ten będzie możliwy do przejścia. Mapy topograficzne klifów i lodowców niemożliwych do obejścia raczej nie pokazują.
W Chochrane odbiorę sobie zapasy żywności i będę podążał wzdłuż drogi nr 7. W okolicy Cerro Castillo (ta sama nazwa, ale inna wioska niż ta graniczna) mam zamiar zrobić sobie treking górski. Ten jednak jest oficjalnie udostępniony przez władze parku, wystarczy zapłacić i można iść na szlak. Niemniej jest on bardzo rzadko uczęszczany.
Z Coihaique do Chaiten będę podążał wzdłuż drogi nr 7, z małymi wyskokami w co piękniejsze miejsca. Jednym z nich będzie Park Narodowy Quelat, ale nie mam jeszcze rozpracowane, co warto zobaczyć.
W Chaiten czeka mnie najtrudniejsza część Patagonii. Na mojej drodze znajduje się bowiem prywatny park Pumalin. Jest on ogromny, a co gorsza, tylko z nielicznymi pieszymi szlakami. Niedawno wybuchł również wulkan Chaiten i park został zamknięty na dwa lata. W 2010/11 ponownie został otwarty. W Chaiten pragnę odebrać (nie mam jeszcze kontaktu) sobie swój wcześniej zdeponowany zapas lekkiej liofilizowanej żywności. Właściciel parku, założyciel The North Face, Doug Tompkins, nie udzielił mi zgody na przekroczenie parku lądem. Szukam więc możliwości przepłynięcia go kajakiem - kontakty mile widziane.
Po pokonaniu Pumalin, pozostanie mi przejść przez park Hornopiren do Cochamo, gdzie chciałbym odebrać swój sprzęt rowerowy (nie mam jeszcze kontaktu).