Szanghaj EXPO 2010
Od 1 maja do 31 października 2010 roku Szanghaj jest gospodarzem międzynarodowej wystawy EXPO 2010. Ma ona na celu zaprezentowanie nowoczesnych rozwiązań, technologii, architektury, urbanizacji, ekologii itp. W tym roku hasło przewodnie wystawy brzmi: „Lepsze miasto, lepsze życie”. Większość światowych krajów wystawia tam pawilon, w którym prezentuje swoje pomysły.
Mieliśmy tylko jednodniowy bilet. To zdecydowanie zbyt mało – przez 13 godzin intensywnego biegania po ośrodku zobaczyliśmy 30 pawilonów. Brakło nam drugiego takiego dnia zwiedzania, albo łącznie trzech, lecz mniej intensywnych. Jednak to co zobaczyliśmy pozostanie na długo w naszej pamięci – niektóre pomysły to po prostu geniusz ludzkiego umysłu lub niesamowite możliwości współczesnej techniki. Oczekuje się około 100 milionów zwiedzających, więc łatwo trudno sobie wyobrazić ogromne tłumy zainteresowanych tą wystawą.
Pawilon gospodarzy odpuściliśmy sobie, gdyż najpierw trzeba spędzić kilka godzin czekając na rezerwację, a następnie znowu bliżej nieokreślony czas w kolejce, aby wejść do środka. Na szczęście tylko chiński pawilon wymagał takiej procedury, do pozostałych można było wchodzić po czekaniu tylko w jednej kolejce. To oczywiście oznaczało, że swoje trzeba było odstać, ale nie było tak źle. Po prostu poszliśmy w dniu roboczym (nie w weekend), a w czasie największych tłumów tj. od godziny 12 do 18 zwiedzaliśmy pawilony mniej popularne, do których nie było tak dużych kolejek. Rano i wieczorem natomiast czekaliśmy na wejście do najbardziej popularnych prezentacji, z tym, że kolejki wtedy były już znacznie mniejsze (maksymalny czas stania wynosił 30 minut).
Ponieważ zwiedzaliśmy już w piątym dniu otwarcia wystawy, nie mieliśmy żadnych informacji gdzie warto pójść, a gdzie szkoda naszego czasu. W przypadku jednodniowej wizyty ma to spore znaczenie, przy bilecie 3-dniowym zwiedziłbym i tak większość pawilonów, gdyż rekomendacje są bardzo indywidualne, zależne od specyfiki gustu i oczekiwań rekomendującej osoby. Sporo zależy też od percepcji, łatwo nie zauważyć jakiegoś szczegółu, który akurat ma dla mnie znaczenie. Poniżej przedstawiam więc swój punkt widzenia, zakładając, że najbardziej ważny jest dla mnie oryginalny pomysł i jego umiejętna prezentacja.
Najbardziej podobał nam się pawilon Chile. Dobre przedstawienie wizerunku miasta przed i po trzęsieniu ziemi, widok na okna wieżowca gdzie mieszkają ludzie – można było podpatrzyć ich codzienne życie. Poza tym był tam pień z którego można było słyszeć różne dźwięki oraz mapa interaktywna, prezentująca różne regiony kraju. Wydrążono też „studnię”, gdzie na ekranie można było zobaczyć ludzi siedzących w knajpce w Santiago (Chile jest dokładnie po drugiej stronie globu). Do tego wszystkiego miła obsługa, drewniana konstrukcja, konsumpcja wina itd., przyczyniły się do pozytywnych wrażeń. Również na topie był pawilon Brazylii, gdzie w ciekawy sposób pokazano na czterech przeciwległych ekranach, dzienną rutynę czterech różnych osób. Poza tym przesuwające się na podłodze zdjęcia satelitarne poszczególnych brazylijskich miast, interaktywne łączenie ludzkich postaci, dobra prezentacja kraju w postaci energicznego filmu z głośną muzyką. Hiszpański pawilon popisał się natomiast pokazem łączącym tematycznie czasy starsze i współczesne. Ta niezmiernie ciekawa kompozycja przedstawiona była na kilku niesymetrycznie zawieszonych ekranach. Oprócz tego w jednej ciemnej sali panowała „burza” rozświetlana błyskami grzmotów, a zgrabna tancerka zawstydzała Chińczyków swoim odważnym tańcem.
Dobre prezentacje filmowe oglądnęliśmy również w pawilonie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, które ukazały rozwój kraju od pustynnej oazy do supernowoczesnych metropolii. Belgijski pawilon ciekawie ujął różną tematykę w poszczególnych krajach Unii Europejskiej. Mogliśmy zobaczyć różnych rowerzystów jednocześnie przejeżdżających przez różne stolice, to samo z pociągiem, ludźmi spacerującymi, jedzącymi w restauracji itp. Natomiast najciekawsze i oryginalne rozwiązanie architektoniczne pokazała Wielka Brytania – konstrukcja składała się z 60,000 sześciometrowych przeźroczystych akrylowych cieniutkich rurek, na końcu których umieszczone były nasiona z całego globu. Rury te były powiązane sznurami, tworzyły więc kilkunastometrową bryłę, ale tak naprawdę nie posiadała ona ścian. Gdyby przeciąć sznury, zawaliłaby się.
W kontraście mieliśmy kraje, które wystawę przygotowały niezbyt ciekawie. Ich pawilony przypominały raczej salę reklamową na turystycznych targach, z plakatami, broszurami itp. Czasami posiadały też pokaz wizualny, ale takie prezentacje można sobie samemu znaleźć w internecie, brakowało tam inicjatywy, pomysłu, charakteru. Spis pawilonów, które zupełnie nas rozczarowały: Jemen, Iran, Nepal, Argentyna, Peru, Republika Południowej Afryki, Dania, Finlandia oraz wszelkie łączone pawilony takie jak Karaiby, Afryka itp. Zupełnie nie zrozumiałem laserowego pokazu Indii, który był po chińsku?! Rosja i Australia zaprezentowały podobne nastawienie - dobra technika oraz technologia, ale za to treść skierowana do Chińczyków, a nie do świata.
Polska ma bardzo ciekawą konstrukcję budynku, z zewnątrz przypomina wycinankę. W środku na dużym ekranie wirował w przestworzach papierowy wycinankowy smok, na innych ekranach prezentowali się Polacy witając chińską publiczność. Na piętrze była mała sala sztuki nowoczesnej – nie mam pojęcia z czym to powiązać, co to miało przedstawiać? I niestety Polacy pokazali najgorszą organizację – takiego nieładu w żadnym pawilonie nie było. W połowie budynku tworzyła się kolejka do trójwymiarowego kina (popularne na tegorocznym EXPO kina 3D), ale okazało się, że najpierw trzeba gdzieś zdobyć darmowe bilety. W końcu dowiedzieliśmy się od pracujących tam Chinek (był to jedyny pawilon gdzie nie spotkałem reprezentanta narodu prowadzonego pawilonu), że na bilety czeka się przy innym ekranie. W tym czasie leciał tam arcynudny reklamowy film polskiej kolei towarowej, a później nawet ciekawy film animacyjny o historii Polski. W połowie tego filmu przyszła pani z biletami i rozdała wśród publiczności, pomijając przy tym połowę oczekujących (wszędzie indziej były organizowane kolejki). Kiedy pani pominęła mnie po raz drugi, upomniałem się. W końcu wzięto nas do sali kinowej, ale okazało się, że zabrakło okularów trójwymiarowych! Kiedy wszystko było już w porządku, weszliśmy na salę – film był już w trakcie edycji (nie leciał od początku), a kiedy ludzie usiedli, z tylnich rzędów nie było widać połowy ekranu, a co najważniejsze, dat emitowanych w dolnym rogu, a one miały kolosalne znaczenie dla przedstawianego filmu. Kiedy już zbliżały się czasy współczesne, w kinie zapalono światło i ludzie zaczęli wychodzić – zanim jeszcze pojawiła się flaga Solidarności (po prostu światło w kinie i film nie były z sobą zsynchronizowane). Mnie film się podobał, ale Chińczycy z ich wiedzą o świecie nie mieli szans by coś zrozumieć. Zresztą nawet nie próbowali, bo okazało się, że puszczono nam ten sam film, przy którym czekaliśmy na bilety!?!? Dla mnie była to niesamowita kompromitacja, wstyd. Przecież osoba odpowiedzialna za nasz wizerunek w świecie powinna sobie przejść po innych pawilonach, wejść do naszego razem z publicznością i zobaczyć co tutaj się dzieje, po czym podjąć odpowiednie kroki w celu poprawy tej katastrofalnej organizacji.
Niezłe pokazy zobaczyliśmy w pawilonach Kanady, Francji, Włoch, Szwecji, Szwajcarii, USA, Kolumbii, Angoli oraz Islandii. Wielu innych światowych mocarstw nie zdążyliśmy zobaczyć.
Po zakończeniu wystawy tj. w listopadzie 2010, ogólnie rzecz biorąc budynki się burzy. Chociaż nie zawsze tak czyniono, np. po wystawie paryskiej w roku 1889 postanowiono nie rozbierać wieży Eiffela, która została symbolem potęgi ówczesnej Francji.
Szanghaj
Chiny mają 122 miasta z ponad milionową ludnością. Pośród tych metropolii Szanghaj jest największy. Ale to nie rozmiar wywarł na mnie ogromne wrażenie, chociaż on też miał spory udział. Miasto zachwyciło mnie wymieszaniem nowoczesności z tradycją, rozwojem techniki i postępem, przy jednoczesnym zachowaniu typowego chińskiego bałaganu. Szanghaj zasługuje na miano metropolii światowej, tu odbywają się międzynarodowe koncerty, imprezy sportowe, wystawy, przedstawienia, konferencje itp. Pojechałem z przewodnikiem z 2005 roku, na planie miasta zaznaczone miałem tam dwie linie metra. Obecnie, zaledwie 5 lat później, znajduje się już 11 linii metra, na tyle nowoczesnych, że Sydney może tylko pozazdrościć takich technologii.
Przyjmowali nas couchsurfingowi gospodarze, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć różne dzielnice miasta, różne budynki. Raz spaliśmy w nowoczesnym apartamencie na 33 piętrze wieżowca z cudowną panoramą na całe miasto, innym razem w starym drewnianym niskim domu, dzielonym przez 5 rodzin. Najbardziej podobało mi się rowerowe zwiedzanie miasta. Fakt, że dzięki jednośladowi byliśmy w stanie szybko przemieszczać się z jednej atrakcji do następnej, ale najprzyjemniejszy był sam sposób jazdy po ulicach w centrum. Mimo ogólnych przepisów drogowych, znaków, sygnalizacji świetlnej, zakazów, nakazów itp., jazda uliczna rządzi się swoimi prawami. Ogólnie rzecz biorąc należy mieć oczy bardzo szeroko otwarte i ręce gotowe do hamowania. Dla mnie ten egzotyczny chaos miał swój urok – bawiłem się jak dziecko jadąc pod prąd na drodze jednokierunkowej, skręcając w lewo na czerwonym świetle, ścigając się ze skuterami, wymuszając pierwszeństwo, ustępując temu, który właśnie nielegalnie się wepchał itp. W tym całym wymuszaniu najlepszy jest fakt, iż wszystko odbywa się bez najmniejszego przejawu agresji, w ciszy, bez klaksonów, bez zdenerwowania. Może nie zabrzmi to logicznie, ale uliczny nieład ma swój sens i rację bytu.
Najciekawsze miejsce pod względem architektury znajduje się według mnie w Bund, przy nadbrzeżu rzeki Huangpu. Jest to miejska promenada, która niegdyś służyła jako główny port. Tuż przy niej znajduje się szereg stylowych kolonialnych budynków, ale już za nimi wyrastają wysokie nowoczesne wieżowce. Jeśli pomaszerujemy trochę dalej na południe, to znajdziemy jeszcze stare dwupiętrowe hutongi, z wąskimi alejkami pełnymi ulicznych sprzedawców i suszącego się prania. Natomiast wizytówka miasta znajduje się po drugiej stronie rzeki – tam pną się ku niebu jedne z najwyższych budynków świata. Najbardziej charakterystyczna jest wieża telewizyjna Oriental Pearl Tower oraz Centrum Finansowe, aktualnie ósmy najwyższy na świecie budynek (492 m). Na oba budynki można wjechać windą, ceny w zależności od wysokości (maksymalnie 100 piętro za 150 Y). Atrakcji wokół jest mnóstwo: akwaria, tunele, parki, muzea, bazary, świątynie itp. Jednak dla nas świątynie wyglądały zdecydowanie zbyt sztucznie, a bazary zbyt nowoczesne, bez specjalnej atmosfery. Na zakupy pamiątek, tradycyjnych ubrań jak i specjalistycznych kurtek soft-shell lub gore-tex, proponuję udać się do budynku Fengxiang Plaza, znajdującego się na 580 Nanjing West Rd (skrzyżowanie z Chengdu Rd). Sprzedawcy nie wystawiają na widok publiczny np. firm North Face i Columbia, ze względu na zakaz policji - oglądając jakość tych kurtek jestem przekonany, że opuszczają te same fabryki co oryginały, a sprzedawane są tutaj za 5-10 % ceny zachodniej. Sprzedawcy są bardzo natarczywi – ignorowanie ich to jedyny ratunek. Swoją pierwszą cenę podają zwykle 3-10-krotnie większą od tej, za którą i tak sprzedadzą ci produkt – absurdalnie mocne targowanie obowiązkowe.
Jeśli masz trochę czasu w Szanghaju to polecam udać się na cyrkowe przedstawienie ERA. Są to głównie występy akrobatyczno-zręcznościowe, ale nie brakuje także oprawy artystycznej. Właściwie to cała scenografia i choreografia, idealna w czasie aranżacja, dźwięk (muzyka i śpiew na żywo), zgrabne przejście z jednego pokazu w drugi, tworzą unikalną wspaniałą atmosferę. Występują tam profesjonaliści pod każdym względem, podczas dwugodzinnego pokazu nie ma czasu na nudę. Podziwiałem równowagę gościa na ruchomej kładce, zręczność grubaska wyprawiającego cuda z wielka porcelanową wazą, piękną grę cieni gimnastyczek, perfekcyjność akrobatów, romantyczny taniec na linach, jak i zwariowaną jazdę na motorach. Była to rewelacja! Bilety od 80 yuanów, wszelkie informacje na www.era-shanghai.com
Prowincja Shandong
Qingdao to miasto portowe nad Morzem Żółtym. To tutaj odbywały się zawody żeglarskie letniej olimpiady w 2008 roku. Miasto zostało założone przez Niemców i wyraźnie widać tutaj ich wpływ, zarówno w architekturze, jak i w porządku utrzymania miasta. Przede wszystkim jest czysto, brak śmieci, przystrzyżone trawniki, zakaz wyprowadzania psów, na głównych arteriach zakaz ruchu rowerowego. To miasto mogłoby konkurować z miastami europejskimi (centrum, bo czym dalej tym gorzej). Co do atrakcji to trudno wskazać tu jakieś hity, nam podobało się po prostu przechadzka po Starym Mieście, architektura inna od prostokątnych betonowych budynków. Poza tym są tutaj parki, no i przede wszystkim długie nadbrzeżne promenady. Pozostaje również zwiedzenie browaru.
Qufu to miejsce gdzie żył i nauczał Konfucjusz. Wewnątrz Starego Miasta otoczonego obronnym murem znajduje się jego świątynia oraz dom. Nieopodal znajduje się cmentarz, gdzie spoczywa wielki uczony. Konfucjanizm to bardziej nauka, aniżeli religia. Jej głównym założeniem jest akceptacja swojej roli w społeczeństwie, poszanowania ojca przez syna, męża przez żonę, władcy przez swojego podwładnego itd. Aż dziw bierze, że chińskie komunistyczne władze nie poparły jego nauk. Wiązało się to jednak z jego powiązaniem feudalnym, klanowym i cesarskim. W 1948 roku, po 2,500 latach panowania klanu Kong w Qufu, ostatni władca (potomek w prostej linii po Konfucjuszu, 77 pokolenie) uciekł na Tajwanu. Teraz władza na nowo wskrzesiła znaczenie wielkiego uczonego. I nie chodzi tu jednak o zrozumienie jego ideologii, czy przyznania się do winy, powód jest prozaiczny – można na tym zrobić pieniądze. Odbudowano wiec jego świątynię, dom i cmentarz, odpowiednio rozpropagowano miejsce i teraz przybywa tu kilka tysięcy turystów dziennie.
Zdecydowaliśmy się zobaczyć jego świątynię (Confucius Temple, 90 Y). Jest to rekonstrukcja, sztuczne nowe pawiloniki i pomniejsze betonowe konstrukcje, wyglądające na stare (nadal powstają kolejne „stare” świątynie). Ale do takiego oszukiwania ludzi już przywykliśmy, to nas nie zdziwiło. Zaskoczył mnie fakt, że świątynia nie zawierała ani jednego budynku, do wewnątrz którego można byłoby wejść (z wyjątkiem tych przerobionych na sklepy). Jedynym pozytywnym aspektem tej świątyni jest park – tutaj rosną prawdziwe stare drzewa. Po betonowych Chinach to mi się spodobało, a co dopiero mówiąc o Chińczykach. Fotografowali drzewa (w naszej wiosce są tylko cienkie drzewka, takie młode wysokie krzakory) i ptaki, lokalni nawet siadali na trawie. Było tam czysto i schludnie, czyli wyjątkowo. Było nawet czuć zapach drzew, można było tam odpocząć.
Na dom Konfucjusza (Confucius Mansion, 60 Y) już się nie zdecydowaliśmy. Podobnie na zobaczenie jego grobu w sztucznym parku (Confucius Forest, 40 Y). Można kupić bilet łączony na wszystkie trzy miejsca za 150 Y, atrakcje czynne są od 8 do 17.
Tai Shan to jedna z pięciu świętych gór taoistów. Nie będę jednak opisywał jak wielkie słowa padają na temat tej świętej góry, gdyż jak to we współczesnych Chinach bywa, obecnie jest to już tylko turystyczna komercyjna pułapka. Nie chodzi tu nawet o miliony zwiedzających, ale o komercjalizację wszystkiego co możliwe. Za odpalenie i złożenie w świątyni trociczek musisz płacić, a instruktor omówi przez mikrofon jak się masz kłaniać (robią sobie widowisko). Na szczycie góry jesteśmy jak na jarmarku, sprzedawcy uliczni i właściciele restauracji przekrzykują się wzajemnie. Widoki z góry są w porządku, ale bez żadnych rewelacji.
Na szczyt góry możesz wjechać najpierw autobusem, a później kolejką linową. Dla bardziej wytrwałych pozostaje 6660 betonowych schodów. Zaczynałem z hotelu spod świątyni w miasteczku Tai'an i obrałem drogę centralną na szczyt (wejście normalne 125 Y/ studenckie 60 Y). Cały szlak wyłożony jest stopniami. W połowie drogi znajduje się stacja końcowa przyjeżdżających tu z dołu autobusów i stacja początkowa kolejki linowej na szczyt. Jeśli się jednak decydujesz na kontynuację marszu, to teraz pozostaje już tylko 600 m przewyższenia, ale za to po bardzo stromych schodach. Tam już biec nie miałem sił, a nawet wchodzenie po dwa stopnie kosztowało mnie sporo wysiłku (całość bardzo szybkiego wejścia z hotelu na szczyt, poniżej dwóch godzin, zbieg tyle samo czasu, mimo dłuższej drogi - ale dla mnie był to trening biegowy, więc raczej trzeba liczyć 2 razy tyle czasu).
Po pobycie na komercyjnym szczycie zacząłem schodzić. Jednak już od bramy w połowie trasy postanowiłem kontynuować drogą zachodnią – to był dobry wybór, gdyż nagle zostałem sam, w ciszy i w spokoju. Chwilę później szedłem leśną ścieżką, a nie betonowymi schodami. Szlak nieco trudno było znaleźć, co jakiś czas szedłem więc asfaltową autobusową drogą, innym razem próbowałem znowu leśnych skrótów. Jest to dłuższa trasa, ale na pewno przyjemniejsza i mniej stroma.