Tym razem chciałem przemierzyć obie Ameryki drogą lądowo – morską, z południa na północ. Moim nadrzędnym celem jest jednak podróż sama w sobie, codzienne przemieszczanie się i poznawanie „normalnego”, zwykłego życia miejscowych oraz zobaczenie majestatycznych cudów natury. Muzea, kościoły, ruiny itp. traktuję jako uzupełnienie wiedzy i urozmaicenie wyprawy. Często zobaczenie jakieś atrakcji wiąże się z wejściem w skomercjalizowany świat, ale w miarę możliwości staram się unikać popularnych turystycznych szlaków i komercyjnych wycieczek, idąc zwykle własnymi ścieżkami. Wyznaczony punkt początkowy i końcowy wyprawy, to tylko punkty na mapie. W rzeczywistości wszystko to, co ma największy sens w podróżowaniu jest niewymierne – są to uczucia radości, satysfakcji, szczęścia, zachwytu, czasami nie brak również tych negatywnych, tak dla równowagi, jak to w życiu bywa. Podstawa to ubarwienie życia i doznanie nowych wrażeń, a tego nam nie zabraknie.
Oczywiście nie spodziewam się, aby ktoś dokładnie powtórzył moją trasę. Wręcz przeciwnie – każdy z wędrowców ma własną osobowość, ambicję, zainteresowania itp. Mój tekst ma za zadanie dać ogólny obraz sytuacji finansowej podróżnika w opisywanych regionach, ułatwić planowanie budżetu, zarekomendować agencję lub hotel, poinformować o okolicznych atrakcjach, przestrzec, zachęcić, zainspirować. W dziką dżunglę ruszyłem z Sergio, plemiona indiańskie odwiedziłem w Qeros, Alaskę przemierzałem w wysokim sezonie – ty zrób to z kim innym, gdzie indziej, kiedy indziej, inaczej. Trochę żałuję, że nie spłynąłem Amazonki własną łódką, nie powłóczyłem się po chilijskich fiordach, nie próbowałem autostopu w drogim Meksyku – ty zrób nowe rzeczy, w szczególności jeśli ktoś ci powie, że to trudne lub niemożliwe. Podróż determinują dwa czynniki – czas i pieniądze. Jeśli masz oba – jesteś szczęśliwcem. Jednak bez dużych pieniędzy da się robić wielkie podróże, bez czasu nie.
Nowy Świat to nowe wyzwanie. Już nie jest tak samo jak w Azji, gdzie przekroczenie granicy państwa powodowało wejście w inną rzeczywistość – tutaj nie ma aż tak wielkiego kontrastu. Posiada to jednak też swoje plusy, gdyż jeśli tylko nauczymy się podstaw języka hiszpańskiego i angielskiego, to będziemy mogli bez problemu komunikować się z lokalną społeczności na prawie każdej długości i szerokości geograficznej obu amerykańskich kontynentów. Dodatkowym plusem dla polskiego podróżnika jest brak wymagań wizowych do większości krajów, co znacznie ułatwia i obniża koszty organizacji wyprawy.
Trasa - południa Ameryki Południowej (Ziemia Ognista) na północ Ameryki Północnej (Alaska). Spis odwiedzonych krajów (do niektórych kilkakrotny wjazd): Argentyna – Chile – Urugwaj – Boliwia – Peru – Brazylia – Wenezuela – Kolumbia – Panama – Kostaryka – Nikaragua – Honduras – Salwador – Gwatemala – Belize – Meksyk – Stany Zjednoczone – Kanada.
Termin - 13 styczeń 2004 – 1 sierpień 2004 (6.5 miesiąca – 202 dni).
Ekipa - przez miesiąc w Peru (od Arequipy do Huaraz) z dwójką znajomych, reszta trasy samotnie.
Zdrowie - przed podróżą do Ameryki Południowej i Środkowej obowiązuje nas szczepienie na żółtą febrę. Zaleca się także szczepienia na żółtaczkę A i B oraz tężec. Ochrona przed malarią to przede wszystkim profilaktyka, ja dodatkowo brałem raz w tygodniu lek przeciwmalaryczny Daraprim. Warto się także ubezpieczyć na wypadek hospitalizacji. Z wodą jak zawsze trzeba uważać – chociaż ja na dłuższą metę stopniowo przyzwyczajałem swój organizm do nowej flory bakteryjnej, powoli częściowo wycofując jodynę i tabletki puryfikujące z dziennego menu. Na szczęście nic mi się nie stało (poza jednym zatruciem wodą z lodowca – jeśli woda jest zimna powinno się wydłużać czas odczekiwania od momentu zmieszania wody z jodyną), ale dla bezpieczeństwa lepiej pozostać przy wodzie butelkowanej
Informacje dodatkowe - początkowo chciałem rozpocząć podróż od Puerto Williams na chilijskiej wyspie Navarino, które walczy z Ushuaia o miano najbardziej wysuniętej na południe zamieszkałej osady świata. Bez wątpienia Puerto Wiliams leży bardziej na południu, lecz przypomina bardziej koszary wojskowe niż miasteczko. Chciałem dla większej pewności popłynąć na Navarino, lecz niestety w Ushuaia za zabranie się jachtem na tą sąsiednią wyspę chciano ode mnie aż 100 $. Także rozpocząłem podróż od Ziemi Ognistej, decydując że początek i koniec mojej drogi wyznaczać będzie droga Panamericana (a nie miasteczka, bo na Alasce do Barrow (najbardziej wysunięta na północ osada świata) ciężko dotrzeć z powodu braku połączenia drogowego).
Od tej pory miejscowi nie będą rozróżniać cię jako Polaka, czy też Europejczyka – jesteś „biały”, więc twoje imię brzmi gringo (w Ameryce Łacińskiej). Dawno temu gringo było pogardliwą nazwą amerykańskich żołnierzy stacjonujących w różnych częściach Ameryk, ale teraz nazwa przeszła praktycznie na wszystkich turystów, w łagodniejszej formie znaczeniowej. Przywyknij i zaakceptuj. Tylko raz jak szedłem w Kolumbii ulicą i tradycyjnie zaczepiano mnie okrzykami gringo, jeden z poznanych w autobusie młodych lokalnych stanął w mojej obronie, tłumacząc ogłupiałym ulicznym sprzedawcom, że nie jestem gringo, tylko Polaco. To był miły kolumbijski początek. Pamiętajmy również jak używamy języka hiszpańskiego w kontakcie z nowo poznanymi ludźmi, ze starszymi osobami oraz w urzędach - zaleca się stosować formalną formę grzecznościową, tj. 3 osobę liczby pojedynczej i mnogiej (Usted i Ustedes wraz z odpowiednią końcówką odmienianych czasowników). W Kolumbii w języku codziennym nawet wśród znajomych często obowiązuje forma grzecznościowa.
Na trasie przez Ameryki spotykałem pozostałości po 3 wielkich cywilizacjach: Majów, Inków i Azteków. W odkrytych i udostępnionych ośrodkach ich spuścizny mogłem częściowo zrozumieć ich wiedzę astronomiczną, matematyczną i rolniczą oraz miałem możliwość podziwiać ich zdolności rzeźbiarskie, budownicze i architektoniczne – imponujące jeśli pomyśleć, że stworzyli te cuda bez użycia metalowych narzędzi, bez znajomości koła i nie wykorzystali zwierząt do transportu materiałów. Wszystkie te aspekty ściśle są połączone z religią, która nadawała nurt życiu Indian.
Atmosfera wczesnego ranka, kiedy wszystko się mozolnie budzi, rozkładane są stragany, ludzie powoli idą do pracy itp. Równie specyficzny klimat panuje tuż przed zapadnięciem zmroku, kiedy dla kontrastu wszystko jest składane w mgnieniu oka, ludzie spieszą się, niemalże biegają. Właśnie wtedy lubię spacerować wśród nich, tak bez celu, tylko obserwując. Raz przesadziłem, kiedy to w Tegucigalpie zasiedziałem się w knajpce i wracałem nocą pustą ulicą, rozglądając się bacznie. Nie miałem przy sobie wiele, ale napad to chyba niezbyt miłe doświadczenie. Podstawa to nie prowokować – nie nosić drogich rzeczy na wierzchu (aparat, zegarek), nie zapuszczać się w niebezpieczne miejsca itp, a wtedy wszystko powinno być w porządku.
W Managui odkryłem w sobie nowe spojrzenie na wielkomiejskie molochy. Mianowicie zauważyłem, że większość turystów bardzo źle wyraża się o tych miastach, czasami nawet tam nie będąc, po prostu ze słyszenia. Wydaje mi się jednak, że nie oceniamy miast tylko po zabytkach. Pięknie odrestaurowany budynek wygląda o wiele sztuczniej, niż tętniąca życiem rudera, która może okazać się interesująca, jako autentyczne odzwierciedlenie teraźniejszego bytu. Teraz w dużych miastach wsiadam do miejskiego autobusu lub siadam w ulicznej restauracyjce, uśmiecham się, mówię buenos dias i w zamian otrzymuję uśmiech, odpowiedź i często rozpoczyna się ciekawa konwersacja. Oczywiście łatwiej tutaj spotkać kieszonkowca czy też być napadniętym nocą, ale myślę, że warto wczuć się w atmosferę miast - one też mają duszę i da się je polubić. Sporo zależy od naszego nastawienia.
Ameryka Południowa i Środkowa zwariowała na punkcie piłki nożnej, tutaj to coś więcej niż sport. W 1969 roku napięta atmosfera meczu eliminacyjnego do mistrzostw świata pomiędzy Salwadorem i Hondurasem nadała początek wojnie między tymi krajami. Niestety nie trafiłem na żaden ważny mecz międzynarodowy, ale z pewnością wizyta na stadionie piłkarskim pozostanie niezapomnianym przeżyciem. Wystarczyło mi towarzyszyć kibicom po jakiś lokalnych zwycięstwach i to już była niezła impreza.
Pucybuci również są wizytówką Ameryk, można ich spotkać wszędzie, a twoje sandały nie są dla nich problemem do składania Ci swoich ofert.
Papier toaletowy nie powinien być wrzucany do ubikacji, gdyż grozi to jej zatkaniem. Blokada ustępu może skończyć się wypłynięciem jego zawartości na podłogę, co poniesie za sobą finansowe i zapachowe konsekwencje. Zwykle w łazience stoi kosz, który służy do przechowywania zużytego papieru. Nie brzmi to ciekawie, ale jest to jedyne rozwiązanie.
Miałem zamiar wymienić przewodnik Lonely Planet Ameryka Południowa on a shoestring na tą samą serię po Ameryce Środkowej. Nie znalazłem jednak żadnej używanej książki, a nowe przewodniki są zbyt drogie. Podróżowałem więc tylko z użytecznymi kserówkami poprzednich tomów edycji książki „Przez Świat”, a przy każdej okazji pożyczałem przewodnik od innych plecakowiczów, aby ustalić szczegółowy plan trasy na następnych kilka dni. Jak się okazało, podróżowanie bez Lonely Planet nie było wielkim problemem, tak już zostałem do końca podróży.
Wyprawę podzieliłem na 3 części geograficzne: Amerykę Południową (z Argentyny do Kolumbii), Środkową (z Panamy do Meksyku) i Północną (USA i Kanada). Tam też umieściłem informacje co do jedzenia, połączenia, pogody i wiz).