5.08 do 7.08.2016, 2 dni, kurs bankowy 1 € = 1.10 USD (Dolar amerykański)
Wstęp
1100 wysepek rozrzuconych na Pacyfiku na powierzchni blisko 2 milionów kilometrów kwadratowych. Ich łączna powierzchnia to zaledwie 181 km2, a mieszkańców jest niecałe 60 tysięcy. Oficjalnie kraj niepodległy, ale praktycznie zupełnie uzależniony od USA.
Historia z okresu wojen światowych nie nabawia chlubą. Jak wiadomo, walki z Japonią przeniosły się na grunt wysp Pacyfiku, a ponieważ na lądzie nie było tam za bardzo gdzie uciec, to zwykle walki kończyły się wielką rzezią. Następnie w okresie zimnej wojny amerykanie przeprowadzali tam, głównie na atolu Bikini, dziesiątki eksperymentów z bombami atomowymi. Do tej pory próby nuklearne to najbardziej kontrowersyjny podmiot kraju.
Wyspy Marshalla to archipelag 29 atoli, tego mniej więcej typu, że błękitna laguna otoczona jest cienkim skrawkiem płaskiego jak stół lądu, najczęściej o szerokości od 100 do 500 metrów. Ląd taki tworzy najczęściej kształt okrągły lub trójkątny, ale nie jest zamknięty, tylko poprzecinany wieloma kanałami łączącymi lagunę z oceanem. Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji i nie próbować przechodzić przez takowe kanały na kolejne wysepki, przy odpływie ma się rozumieć.
Wylądowaliśmy w Majuro, czyli stolicy kraju. Tu mieszka blisko połowa wszystkich mieszkańców, a więc zagęszczenie ludności jest dosyć spore, bo wynosi blisko 3,000 osób na kilometr kwadratowy. Rozsądnie byłoby więc uciekać stąd na inny atol. My niestety ze względu na niedalekie połączenia lotnicze, zdecydowaliśmy się nie opuszczać wyspy.
Po wyjściu z lotniska skierowaliśmy się od razu w przeciwnym do miasta kierunku, na przeciwległy koniec wyspy. Na autostop musieliśmy czekać kilka minut, i już niedługo rozkoszowaliśmy się jazdą drogą, która momentami była tak wąska, że praktycznie plaża znajdowała się po obu stronach równocześnie. Dojechaliśmy do wioski Laura.
Na samym końcu Laury znajduje się teren wypoczynkowy, z miejscami na grilla, boiskiem do siatkówki, przebieralniami, prysznicami, zacienionymi przez drzewa miejscami itp. Wstęp płatny, nawet dla miejscowych, po 1 $ za dzień. Gospodarz terenu szybko się zjawił, a kiedy zapytałem, czy możemy zostać tutaj na noc, nie miał nic przeciwko. Oczywiście pozostało dogadać się, ile taka opcja będzie nas kosztowała - facet popatrzył na mnie i niepewnie zapytał - "Będzie ok jeśli zapłacicie za wstęp za dzisiaj i za jutro, czyli po 2 $ za osobę?" No, zaskoczył mnie, bo wyszło na to, że nocleg jest za darmo.
Rozbiliśmy namiot na samym cyplu, pod rozłożystym drzewem, gdzie łączy się laguna z oceanem. Woda była gorąca, aż nadto. Poza tym przez większość czasu byliśmy jedynymi użytkownikami terenu. W sklepiku obok kupiliśmy zapas wody oraz różne smakołyki, a ponieważ nie mieli akurat wydać, to brałem towar na krechę. Po zagotowaniu kolacji przyszedł czas na nocleg - nie była to jednak spokojna noc.
Atol znajduje się zaraz za równikiem, po jego północnej stronie, średnie temperatury wynoszą przez okrągły rok 27 stC. O wilgotności już lepiej nie wspominać, bo z człowieka się leje. Dlatego nie nałożyłem tropiku na namiot - lepiej patrzyć się w niebo i mieć trochę więcej wentylacji. Obudziły mnie pierwsze krople, które szybko zamieniły się w ulewę, wspomaganą przez porywiste wietrzysko. Zastanawiałem się, czy to nie nadchodzi tajfun. Nie było wyboru, nakładanie tropiku pół nago, po ciemku i za żadne skarby świata nie dającego się ujarzmić, gdyż współpracował on z wichurą. Po walce, zwycięskiej, wróciłem z obłoconymi nogami do środka, ale już chwilę później pojawił się nowy problem - pod tropikiem było duszno i parno, nie dało się oddychać. Trzeba było pół nocy kombinować i balansować pomiędzy ochroną od deszczu a przewiewnością - sytuacja zmuszała mnie jeszcze parokrotnie do nocnych interwencji naprzemiennego ściągania i zakładania tropiku. Nie było się jednak czym martwić - do pracy wstawać wcześnie nie musiałem.
Kolejny dzień to byczenie - kąpiel, plaża, spacer po okolicy, spotykanie turystów z wczorajszego samolotu którzy przyjechali wypocząć na plaży (być może najlepsza na atolu), a skoro była to sobota, to nie obeszło się bez tłumów lokalnych. Nasz namiot i dzieciak wzbudzały powszechną sympatię, byliśmy więc zapraszani na lokalny grillowany poczęstunek.
Przed upływem dnia zdecydowaliśmy się pojechać zobaczyć miasteczko Majuro. Wzięliśmy bezpośredni zbiorowy transport, w formie większego samochodu osobowego w cenie 2 $, no i po mniej więcej dystansie maratonu wjechaliśmy do stolicy. Szkoda było jednak zachodu, Majuro niczym specjalnym się nie wyróżnia, szkoda czasu na miejski gwar na rajskich wysepkach. Zjedliśmy tylko hamburgera, bo niewielkiego wyboru można się spodziewać po amerykańskim spadku kulinarnym, i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Tym razem taksówkarze nie chcieli już jechać za lokalną stawkę, pojechaliśmy więc chyba dopiero po 10 zatrzymanej taxi, pod lotnisko. Po drodze znowu oglądaliśmy brzydki port, place budowy, betonowe budynki z falistą blachą. Kierowca wyrzucił nas przed lotniskiem i zawrócił do miasta, a my szukaliśmy bezpiecznego miejsca na nocleg. Tam młodzież się bawi, tu na widoku, tam bez zadaszenia przed deszczem, w końcu zaczęliśmy pytać miejscowych. Już przy drugiej bramie strażnik odesłał nas gdzieś dalej, ale szybko za nami pobiegł i zaoferował nocleg w swoim domu.
Naszymi gospodarzami okazali się bardzo sympatyczni emigranci z Tuvalu. Tradycyjna wielopokoleniowa rodzina żyjąca pod jednym dachem, uśmiechnięta, wydawałoby się beztroska. Rano uparli się zawieźć nas na lotnisko, cały kilometr. Po prostu byli mili.
noclegi – nie korzystałem z oficjalnych, ale ciężko będzie coś znaleźć poniżej $50 za noc. Dziki kemping będzie dość trudny, gdyż przynajmniej na tym atolu, nie ma ziemi niczyjej – jednak z pytaniem się miejscowych, nie powinno być większych problemów z uzyskaniem zgody.
transport – Po wyspie krążą zbiorowe taksówki, wystarczy na taką pomachać, powiedzieć gdzie się chce jechać, no i w drogę. Na polecany pobliski atol Arno, można udać się łódką, a na dalsze atole, albo regularnymi połączeniami lotniczymi, albo razem ze statkiem zaopatrzeniowym.
jedzenie – wpływ kuchni amerykańskiej, ze znalezieniem hamburgera problemów nie będzie.
przelot – Nauru Airlines i United Airlines obsługują międzynarodowe lotnisko w Majuro.
Mój bilet międzynarodowy wyglądał następująco:
Brisbane – Nauru – Majuro – Tarawa – Brisbane. Łącznie AUD 1678 (€ 1060) na osobę.
pogoda – pora deszczowa występuje tu od maja do listopada, inaczej niż leżące niedaleko inne wyspy, jak Nauru czy Kiribati, a to dlatego, że Wyspy Marshalla leżą już po północnej stronie równika.
waluta – obowiązują dolary amerykańskie
wiza – wjazd bezpłatny, ale przy wyjeździe musiałem zapłacić $20 podatku wylotowego.