Kraj wielkością odwrotnie proporcjonalny do swojego bogactwa. Mała przestrzeń, a za tym niestety idą wysokie ceny. Jednak kiedy porównam Warszawę do stolicy Kuwejtu, to pod względem ilości i jakości drapaczy chmur, pozostajemy za Kuwejtem o kilka dekad w tyle.
Wizę załatwia się już bezproblemowo na lotnisku. Trzeba tylko wykupić znaczki skarbowe za 3 K (9 €, kantor obok) i oficer przypieczętuje Ci nową wizę bez żadnych pytań i rezerwacji. Na samym lotnisku wynajęliśmy sobie samochód – skoro lot powrotny do Dubaju (około €140 w dwie strony) mieliśmy 24 godziny później, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej.
Za samochód z pełnym ubezpieczeniem i fotelikiem dla dziecka zapłaciliśmy €80 (paliwo to kwestia groszowa), były też tańsze, ale jakieś niejasne były warunki ubezpieczenia. I to nie był błąd – kiedy ruszyliśmy, nagle z pięciopasowej autostrady zniknęły linie i droga się zwężyła. Zapanowało chwilowe bezprawie wymuszania miejsca. Ewelina w tym czasie czytała Lonely Planet podstawowe informacje - „Kuwejt jest krajem o największej śmiertelności w wypadkach drogowych licząc na ilość mieszkańców”. Hmm, ostrożnie więc. Po chwili widzieliśmy policję i jeden samochód do góry kołami.
W Kuwejcie nie ma wiele ciekawych miejsc do zobaczenia, dlatego po prostu jechaliśmy przed siebie bez konkretnego celu. Obraliśmy kierunek na „most donikąd” (Bubiyan Bridge), aby zobaczyć trochę pustyni. Po drodze mieliśmy widok na zatokę, a za nią potężną stolicę wraz z jej oszałamiającymi drapaczami chmur. Najbardziej spodobało nam się zestawienie bogactwa z tradycyjnością. Przepych stolicy, a po drugiej stronie szosy namioty nomadów. Obok namiotu wielki panel słoneczny, elektryczność i samochód terenowy. Nieco dalej autostrada i stado wielbłądów. Piach. Ciekawy kontrast.
W mieście Kuwejt podziwialiśmy nowoczesne wieżowce w zestawieniu ze starymi sukami i meczetami. Było tam też trochę lokalnego folkloru, jedzenia, życzliwości. Odwiedziliśmy też sobotni ogromny targ beduiński – obecnie wiele chińszczyzny, ale i tak było ciekawie popatrzyć na ludzi. Jeszcze parę fotek pod symbolicznymi wieżami (Kuwaiti Towers) i parę godzin wystarczyło na objechanie głównych atrakcji miasta. Szukanie wskazanych adresów bez GPS był prawdziwym wyzwaniem, ale dzięki temu mieliśmy kilka ciekawych pogaduszek z miejscowymi.
Dobrze tez było zobaczyć największą drewnianą jednostkę pływającą świata (Al Boom - niestety statek jest już uziemiony). Na pola naftowe Burgan nas nie wpuszczono – uprzejmie, ale zawrócono nas z bramek.
Nocleg – mieliśmy namierzone tanie dormitorium Boyscout HQ na ulicy Beirut (koło wieży telewizyjnej), ale okazało się, że kobiet tam nie wpuszczają. Pozostało nam wziąć sąsiedni hotelik, daleko od centrum, gdzie za przyjemność przespania się zapłaciliśmy 25 K (€ 75) od 2-osobowego pokoju.