Katar - bogaty kraj, światowe korporacje, ropa, drapacze chmur, poddani rodziny królewskiej, czyli katarczycy, nie płacą podatków. Kraj o powierzchni mniejszej od Sydney dostał prawo do organizacji Mistrzostw Świata w piłce nożnej - nie szkodzi, że piłką się nie interesują, że jak przystało na kraj islamski nie można spożywać alkoholu, że w upalnym lipcu praktycznie nie da się grać w piłkę - interesować się nie muszą, alkohol to problem kibiców, zainstaluje się aklimatyzację na stadionach - ważne, że są pieniądze.
Dla mnie Katar, a raczej jego stolica Doha, to pieniądze bez duszy. Stylu kupić się nie da.
Plusem jest na pewno bezpieczeństwo, bo to chyba jedno z najspokojniejszych miejsc na ziemi.
zwiedzanie - ograniczyłem się tylko do zwiedzenia stolicy kraju, Dohy. Miałem 20 godzin czasu pomiędzy lotami, myślę, że połowa z tego by zupełnie wystarczyła. Ze względu, że lubię chodzić oraz że miałem mnóstwo czasu, Dohę zwiedzałem na piechotę - 32 kilometry spokojnego marszu. Miałem świadomość, że po mieście kursują darmowe autobusy (jednak nie do/z lotniska), ale opcja zwiedzania zza szyby autokaru mnie nie interesowała. Chociaż z początku rozważałem nawet wynajęcie samochodu na jeden dzień, ale samemu bez konkretnego planu gdzie pojechać w Katarze, odpuściłem - wynajęcie samochodu na lotnisku na jeden dzień kosztowałoby 140 R (28 €), koszty paliwa to sprawy groszowe.
Po wyjściu z lotniska skręciłem w prawo i szedłem cały czas prosto wzdłuż drogi. Po minięciu pierwszego skrzyżowania, po prawej stronie miałem morze. Po około 2,5 km (30 min) mijam piękny budynek nad wodą - to muzeum sztuki islamskiej (otwarty od 10 do 17.30 - czyli poza moim zasięgiem w tej części miasta). Nieco dalej zaczyna się półkolista zatoka z portem i drewnianymi łódkami, stąd rozciąga się panorama nowoczesnej Dohy z jej drapaczami chmur. Idąc od portu w głąb lądu, po dwóch skrzyżowaniach dojdziemy do starej części miasta Souq Waqif - malownicze, zadbane stare budynki, brukowane uliczki, lokalny targ i stragany. Ładnie, ale trochę turystycznie. Jednak super miejsce wieczorem, można sobie pooglądać miejscowy folklor, szczególnie przy akompaniamencie nawoływania muezzina.
Następnie poszedłem do dzielnicy drapaczy chmur, El Corniche. To tylko 4 km spacerku wzdłuż przyjemnej promenady. Podziwiałem oryginalne wieżowce, niektóre całkiem imponujące. Tam w parku pod drzewkiem uciąłem sobie drzemkę, no i zdziwiłem się, jak zacząłęm marznąć w cieniu palmy - luty to jednak wcale nie za gorący miesiąc. Na obiad poszedłem do domu handlowego, bo w tej dzielnicy nie za bardzo jest gdzie co kupić.
Potem już tylko zabijałem czas poprzez kilkugodzinny marsz bez celu. Szedłem na wyczucie, specjalnie się trochę gubiąc. w końcu zgubiłem się na dobre. I takie odkrywanie miasta miało swoje dobre strony, z wyjątkiem tego, że nie ma tam zbyt wiele miejsca dla pieszego - często brak pobocza. Najtańsze sklepiki z jedzeniem znalazłem w końcu blisko starej części miasta, ale poza jego turystycznym centrum.
Wizy: w związku z przyznaniem organizacji Mistrzostw Świata, Katar otwiera się na obcokrajowców.
Mimo to nie wiem, czy miałem szczęście, czy już normą jest puszczanie turystów na miasto podczas kilkugodzinnych transferów.
Mając w Katarze tylko kilkugodzinny transfer, dostajemy żółtą karteczkę na bilet i bagaż - to oznacza, że odwiozą nas na terminal odlotów. Ja poprosiłem o przejazd na niebieską strefę, czyli terminal przylotów. Tam ustawiłem się w kolejce po wizę. Po podejściu do oficera immigracyjnego rozpocząłem rozmowę od arabskiego pozdrowienia "Salam Allejkum". To od razu powoduje rodzaj wzajemnego szacunku, przełamanie lodów. Poprosiłem o możliwość wyjścia na miasto, gdyż do swojego lotu miałem 20 godzin czasu. Oficer poprosił o rezerwację hotelu (teoretycznie wymagana rzecz), ale rzecz jasna nie miałem, jako że wylot był w środku nocy. Pomyślał, po czym spytał czy mam kartę kredytową - w ten posób dostałem 30 dniową wizę do Kataru. Koszt 100 R (20 €).
Teoretycznie jeśli mamy pomiędzy 8 a 24 godziny transferu liniami Qatar Airways, to linie gwarantuja nam wizę i hotel. Jednak tylko pod warunkiem, iż do miejsca naszego przeznaczenia nie ma żadnego wcześniejszego lotu (mi to nie przysługiwało, gdyż był również wcześniejszy lot do Warszawy, a ja zdecydowałem się na ten następny). Podobno (wieści z internetu, ale na stronie Qatar Airways nic na ten temat nie ma) zależy to też od rodzaju biletu, czyli bilety promocyjne nie są objęte tym przywilejem. Tego jednak nie wiem na pewno.
Inną sprawą jest, że być może 8 godzin liczy się nie pomiędzy lądowaniem a startem, lecz pomiędzy lądowaniem a "boarding time", czyli godziną oficjalnego zamknięcia bramki wylotu, zwykle od 30-60 minut przed odlotem.
Uwaga - przylot znajduje się na terminalu przylotu, ale odlot jest z innego miejsca - terminal odlotów, ponad 2 km dalej (idąc z miasta).
Lotnisko i Qatar Airways: Na internecie czytałem też o kuponach obiadowych - niestety obsługa Qatar Airways powiedziała mi, że już kuponów nie rozdają. Mimo to do stołówki ustawiało się sporo osób z takimi kuponami. Nawet kiedy mój samolot był opóźniony o 4 godziny, żadnego pożywienia nie otrzymałem.
Powód 4-godzinnego opóźnienia - mgła w Warszawie. No cóż, kumpel w tym samym czasie miał też lądować w stolicy i jakoś nie miał problemu - czyżby obsługa Qatar Airways zmyślała wymówki?
W końcu kiedy samolot ruszył podano nam do jedzenia... dwa ciasteczka! Stewardesa tłumaczyła, że oficjalnie ruszamy o 2 w nocy (mimo że była już blisko 7 rano), więc śniadanie będzie podane pod koniec lotu, w naszym przypadku przed południem. Wyobraźcie sobie samolot pełen głodnych Polaków. Opóźnienie w locie nie powoduje jednak żadnych zmian w strategii żywieniowej - dla mnie nie ma dramatu, tylko dlaczego Qatar Airways sam nazywa się linią 5-gwiazdkową?
Temat lotniska w Doha - wszędzie posadzki, więc na ziemi noclegu nie ma. Są za to specjalne dwie sekcje, gdzie są pół leżące siedzenia, na których można się przespać. Telewizorów brak - chciałem oglądnąć mecze Ligi Mistrzów (w drodze powrotnej, gdzie miałem 6 godzin na lotnisku), ale kraj który będzie organizował Mistrzostwa Świata nie za bardzo jest piłką zainteresowany. Meczów nie ma. Na szczęście jest darmowe wifi, a nawet 5 komputerów własności firmy telekomunikacyjnej.
Lotniska jednak miło nie wspominam - opóźniony samolot bez możliwości wyłożenia się na krzesłach czy ziemi, brak kuponów obiadowych (ryż z sosem kosztował mnie 30 R (6 €)), bez możliwości oglądania meczy, ale najgorsze to niezbyt pomocna obsługa lotniska - prosiłem o wydrukowanie z USB lub z emaila jednej strony pdf z moim biletem na następny lot - nie chciano mi pomóc, wszędzie mnie odsyłano, nikomu nie chciało się poświęcić dwóch minut dla pasażera w potrzebie. W końcu chłopak ze stanowiska z komputerami zrobił mi przysługę, za którą miał skasować "co łaska", ale moje drobne 3 R go nie zadowoliły, rozmienił mi większy banknot i wziął sobie 10 R (2 €) - za wydrukowanie jednej strony. Dzięki Doha, niesamowici ludzie;)